Gran Trail Orobie – włoski tryptyk

0
363

Dzień pierwszy

To była szybka akcja, w czwartek praca do 24 a w piątek pobudka o 3 i w drogę do Berlina na samolot. Przed południem lądujemy z Maciejem w Bergamo BTW uwielbiam to lotnisko !!!

dalej autobus

i do city a konkretniej po pakiety startowe.

Obaj mieliśmy startować kolejnego dnia o 8 rano na dystansie 70 kilku km i 4200+. Odbiór pakietów łączył się z dość szczegółowym sprawdzaniem wymaganego sprzętu.

Moja kurtka wydała się podejrzanie lekka i mała Panu, który mnie sprawdzał zatem musiał skonsultować z kolegami czy aby napewno spełnia wymogi tj nieprzemakalność i oddychalność 10 000…

W końcu pakiety odebrane i dalej wbijamy do naszego Hostelu. W hostelu nawadnianie i rest przed zawodami. Ale zanim to wyszedłem jeszcze na mały rozbieg.

Poszliśmy jeszcze na pizze ale knajpa okazała się totalną porażką zatem wróciliśmy się nawodnić.

Dzień drugi

Start zlokalizowany został w innej miejscowości i konieczny był transport.

Z racji notorycznego braku snu skorzystałem z opcji by tą ponad godzinną podróż przespać. Obudziłem się dopiero w miejscu naszego startu – baaardzo urokliwej małej osady Carona. Przepięknie położona nad jeziorkiem i otoczona górami.

Tu też jak się okazało była weryfikacja wymaganego sprzętu – organizatorzy mieli listę losowo wybranych numerów, które sprawdzali. Takie sprawdzanie na trasie też było na jednym z punktów. Dopiero po przejściu przez kontrolę można było ustawić się na lini startu.

Tłok robił się coraz większy, nie wiem czy to natura włochów czy konkretnie tych osób ale pchali się, przepychali, rozpychali, deptali nam buty dosłownie wszyscy 😉 Maciej był zbulwersowany :))))

Ruszamy ! Zanim zaczął się solidny podbieg – takie podejście na Śnieżkę na dzień dobry 😉 małe rozciągnięcie stawki pętelką wokół jeziorka chyba jedyną drogą tej mieściny. I się zaczęło 🙂 Przepychanki teraz były zecydowanie brutalniejsze, każdy z zawodników niemal tratował innych by przedrzeć się te kilka centymetrów do przodu hehe to była jatka gladiatorów w koloseum 😉 No ale widać tak tu się biega więc szybko zacząłem krakać jak inne wrony 😉 Druga rzecz, która natychmiast dała się zauważyć to kibice. Na starcie w sumie to nic niezwykłego, że są jednak oni nie tylko byli ale emocjonalnie dopingowali. Kibice byli z nami niemal na całej trasie zawodów i nigdy ale to nigdy nie stali bezczynnie. Oj nie ! Czy to młodzieniec , starzec czy niemowle w nosidełku każdy z nich dosłownie każdy żywiołowo dopingował nas na trasie. Na każdej przełęczy czy na szczycie stromego podejścia były ich tłumy i z każdego gardła wyrywały się okrzyki FORCA TOMASZ GO GO ALLER

Ok kółeczko wokół jeziorka zrobione asfalt skończył się tak nagle jak zaczął się pion i to naprawdę konkretny pion.  Podejście i strome i kilku kilometrowe. A jak już się wypłaszczyło to całą udręka pierwszego podejścia minęła gdy wzrok zalało piękno tych gór. Ręka sama sięgała po telefon by robić zdjęcia a ja co rusz stawałem i chłonąłem to piękno w czystej postaci. Inni biegacze trącali mnie wyprzedzając ja jednak stałem jak wryty. Jak tu biec ? za ładnie ! 😉 I tak to było przez pierwsze 40 km gdzie biegliśmy w wysokich partiach górskich.

Zaduma przerywana była co jakiś czas przez techniczne zbiegi i podejścia, które naprawdę masakrowały. Często zbiegało się po tak wielkich kamlotach, że po zeskoczeniu znikało się jakby w dziurze i tak głaz za głazem. Uskoki były tak mocne, że trzeszczały mi kolana a mięśnie paliły żywym ogniem. Na dodatek bywało tak stromo, że trudno było hamować przez co poszły mi ze dwa paznokcie 😉 Góry Panie to nie przelewki hehe

Ostatnie 30 km trasy to bieg w niższych partiach ok 1000 m często zalesione i sporadycznie widoczki i mniej technicznych fragmentów choć trasa nie była łatwa. Na ostatnie 8 km przed metą zegarek włączył alarm burzowy i faktycznie po kilku minutach pojawił się lekki deszczyk. Na szczęście przelotny i krótki. Zresztą czuć było już metę więc leciałem dość mocno i udało się wyprzedzić jeszcze kilka osób. Na metę i tu uwaga z czerwonym dywanem 😉 wpadłem dość niespodziewanie bo zbiegało się ulicą nagle ostry skręt w prawo i nagle dywan konferansjerzy i kibice. Bam meta ! Ale bez medalu jakoś tak dziwnie :/ zszedłem z podwyższenia, na którym była meta pokręciłem się na rynki i zdecydowałem, że wracam do domu.

Ani jedzenia ani medalu nic tu po mnie. Impreza zakończona. Dopiero w siedząc w autobusie przypomniałem sobie, że miały być jakieś gifty dla finisherów więc wróciłem i spytałem czy coś jest. Okazało się, że faktycznie były jakieś koszulki i pas biodrowy z bidonem salomona. Gifty pobrane więc ostatecznie wracam do domu tym bardziej, że Maciej prosił by kupić wino na wieczór no i byłem głodny więc chciałem jeszcze iść na jakiś obiad. Najpierw jednak supermercado i wina bo już było późno i niebawem zamkną wszystkie sklepy a potem pizza. Z siatą pełną zakupów ruszyłem wspiąć się na wzniesienie, na którym ulokowany był nasz hostel. Droga długa i stroma ale dałem radę 😉

Wypijając winko na tarasie czekałem na wieści od Macieja. Mijały minuty i godziny aż nastała noc i przyszła burza a Macieja nie było. Miałem podgląd on line gdzie jest więc wiedziałem, że walczy na trasie do tego przysłał info, że miał dwa razy wywrotkę na kamieniach ale daje rade. Maciej dotarł bardzo późno ale był cały choć poobijany 😉

Sen powalił nas ostatecznie więc nie było tego dnia świętowania.

Dzień trzeci

Niedziela to czas restu i lizanie ran.

Na szczęście mamy pakiet Bad&Breakfest zatem rano śmigamy na pycha śniadanko potem chwila na spakowanie się bo wymeldowanie już o 10 :/ na pocieszenie został nam dach. leżaki i białe wino z lodówki 🙂

Jak przykazano byczyliśmy się ile tylko obyło można 🙂

czyli do momentu gdy czasu zostało tylko na pizze i powrót na lotnisko. Samolot o 19 … Zatem rozwiązanie idealne jak ktoś planuje weekend w tym rejonie a warto ! piątek rano przylot i wylot w niedziele wieczorem. Teoria znów poddała się prawom Murphy’ego. Docieramy na lotnisko o 18, odprawa i już pierwsze niemiłe zajście – na rentgenie wyhaczyli mi korkociąg, który latał ze mną dziesiątki razy po Europie no ale tu w Bergamo ostatecznie został skasowany :/ Dobrze, że na powrocie – swoją pracę zdążył wykonać – żegnaj druhu tyle lat mi służyłeś, tyle butelek mi otworzyłeś ! Bywaj !

Zonk #2 takie krótkie słówko na tablicy odlotów DELAY opóźnienie odlotu najpierw niewinna godzinka 🙂 i się przeciągało 🙂 W końcu jest, bilecik dowodzik i myk do samolotu i … i nic. Stoimy na płycie lotniska chyba z godzinę. Uciekają te godziny jedna za drugą a praca nie będzie czekać aż w końcu dolecę a mam być rano na stanowisku… Maciej też coraz bardziej nerwowy z tego powodu… Start był błyskawiczny, jakby pilot uciekał bez płacenia za postój, mi pasuje 😉

Zonk#3

Zasypiam korzystając z okazji jednak po 40 minutach budzą mnie jakieś dziwnie podekscytowane rozmowy pasażerów. Pytam sąsiada o co kaman. Gość zaczyna się śmiać. Okazuje się, że przed chwilą pilot poinformował o drobnym problemie. Otóż nie mamy gdzie wylądować bo lotnisko w Berlinie jest zamknięte z powodu burzy zatem na razie lecimy gdzieś w kierunku Berlina tak plus minus i szukamy opcji na wolne lotniska i dalej się zobaczy ;))

No ok, zatem niech pilot robi swoje a ja się jeszcze prześpię bo prawdziwy sen będę miał dopiero we wtorek.

Lądujemy w … Hanowerze 😉 Ok fajne duże lotnisko, mega duże nadal nie wiemy co i jak. Mamy iść odebrać bagaże i udać się do wyjścia. Jakby nas spławiali 🙂 Ok idziemy do wyjścia i faktycznie jest osoba koordynująca, która kieruje nas do podstawionych autokarów. Dobra nasza, szybko wskakujemy do jednego z nich i myk do spania by nie tracić nocy. Nie wiem która była gdy dotarliśmy do Berlina ale świtało prawie 😉 Teraz tylko parking i autobana do Poznania. O 10 melduje się w pracy. Maciej miał tego dnia wizytację jakiejś szychy nie wiem jak dał radę ale ultra muszą dawać 🙂

I po włoskiej przygodzie. To był fajny wyjazd, mogę szczerze polecić te zawody, oczywiście są i minusy jak wszędzie. Ale jest to wyprana z całego szoł marketingowego biegowa impreza. Jesteśmy sami ze wspaniałymi górami i rewelacyjnymi kibicami dodających prawdziwych skrzydeł niczym red bull w reklamach.

Ostatecznie udało się mimo wielu postojów na zdjęcia i podziwianie natury zająć 39 miejsce open i nie było kontuzji poza stratą jednego paznokcia no ale to moja wina bo nie korzystałem z nożyczek 🙂

Link do strony zawodów Gran Trail Orobie