Polacy dużo przeklinają, czytałem nawet artykuł w którym autor twierdzi, że nasza konstytucja powinna zaczynać się od słów: „Kurwa, my Naród Polski….”
Ale jak nie przeklinać jak trasę 260 km autem pokonuje się w minimum 5 godzin ? Gdy cały miesiąc non stop świeci Słońce a w dzień zawodów ma lać cały dzień ? Gdy po tych 5 godzinach w aucie chcesz wyspać się w wynajętym domku a obok trwa impreza całą noc a Ty wstajesz o 5 rano na start ? No jak ?!
Powiem Wam jak. Biegać ! Tak noc przerąbana, zero snu, tak 5 godzin w aucie, nocleg droższy niż było umówione, tak to wszystko prawda i przekleństwa same wypluwają się z ust. Jednak jest GUR Garmin Ultra Race, impreza świetnie przygotowana, oznakowana i zabezpieczona. Bieg, który jest tak szybki, że nie było niemal czasu zrobić łyka z bidonu, tak szybki że po pierwszych 10 km musiałem mocno wcisnąć hamulec bo przestraszyłem się tempa. No ale w końcu w nazwie jest RACE a nie TRAIL więc musiało być szybko 🙂 Nawet zapowiadany deszcz dał nam czas na ukończenie biegu i rozpadał się na koniec imprezy. Tu po prostu wszystko wychodziło, było zgrane i spasowane.
Wynajęliśmy domek przy starcie, do którego mieliśmy z 300 m zatem na start wyszliśmy 10 minut wcześniej – cóż za komfort ! Domek wynajęliśmy w http://merkury.dobrynocleg.pl/

GUR to 3 imprezy biegowe na 3 różnych dystansach, 53 km, 24 km i 9 km. Dwa ostatnie odbywały się w niedzielę, my zaczynaliśmy w sobotę o 7 rano. Najdłuższy dystans wybrali Aneta, Tomek, Qnfi, Rafał, Maciej dla którego to był debiut na takim długim dystansie oraz ja. W niedzielę wystartowała Ania.
Bieg zacząłem z Tomkiem, ponieważ Qnfi i Rafał tym razem bieg potraktowali turystycznie bez ścigania po prostu przebiec się. Rafał zabrał nawet bułkę z masłem i żółtym serem zatem zapowiadała się długa przygoda 🙂 Razem z chłopakami ustawiła się Aneta. Maciej, który jeszcze jest bardziej rowerowy niż biegowy stanął gdzieś pod koniec na starcie i o 7 rano wszyscy razem ruszyliśmy. Najpierw kilkaset metrów asfaltu potem przebiegliśmy mostkiem na drugi koniec zalewu i dość szybko wbiliśmy się w las, który niemal natychmiast zrobił się stromy.
Podbieg wydał mi się bardzo krótki a po nim zaczął łagodny długi zbieg. Miałem wrażenie, że trasa była cały czas z górki, co spojrzałem na zegarek tempo było z cyfrą 4 na początku niemal zawsze. Mijamy szybko pierwszy punkt potem drugi. Dla mnie to jakiś obłęd by tak szybko biec po górach 🙂 jakbym biegł na stadionie. Mimo, że z powodu tej prędkości mam non stop uśmiech na twarzy decyduje się na delikatne zwolnienie, nie wiem jak będzie wyglądała trasa dalej. Szczególnie, że z profili wyścig zaczyna się w okolicy 35 km na terenie Gór Stołowych. Zatem planuje do 30 km lekko się oszczędzać, wyprzedza mnie zaraz kilka osób a Tomka tracę z oczu. Mam dzięki temu czas się napić i coś zjeść.
Na ok 20 km był jeden błąd w oznaczeniu trasy. Chyba przez pomyłkę powieszono strzałkę pokazującą skręt w prawo podczas gdy trasa biegła prosto drogą jeszcze jakieś 100 m by potem odbić w lewo. To jedyny błąd na całym dystansie reszta trasy była oznaczona bardzo dobrze i nie można było się tu zgubić.
Podjadłem i popiłem podziwiałem widoczki i tak przez jakieś 10 km tak dobiegłem do 30 km i to wszystko poniżej 3 godzin w górach hehe rewelacja. 30 km zatem czas wrócić do swojej prędkości, poprawiłem czapkę na głowie by mi nie spadła od pędu jaki miałem w planie teraz wykonać i dzida !
Połykałem kolejne km i kolejne osoby, dogoniłem Tomka i pognałem dalej by na 35 km zacząć mozolnie ale szybko wbijać się w Błędne Skały. Myślałem, że podejście będzie bardziej męczące ale dobra moja, że takie nie było bo dalej a jakże, ostro w dół po kamieniach i korzeniach. Biegło się wspaniale i znów wyprzedziłem kilka osób.
Ostatni punkt miał być w Pasterce, ale chyba nazwa punktu była umowna bo do Pasterki było trochę daleko – punkt był na drodze. Szkoda, jakoś miło wspominam to miejsce i liczyłem, że punkt będzie w tym samym miejscu co np na K+B+L. Skoro nie to nie, dolewam jednego softflaska do pełna drugiego zostawiam pustego. Zostało 7 km do mety nie ma sensu tego dźwigać, biorę jeszcze żel których jest mnóstwo na bufecie ! i śmigam dalej. Został zbieg w części po schodach i kamieniach po czym trochę łąki i asfaltowa droga końcowa. Zegarek pokazywał mi już 53 km a zalewu nadal nie było widać, 53,5 nic. 54 nic ! Jest w końcu, teraz tylko przebiec przez most i meta. Czas 5:39 minut, jest ok choć mogłem urwać z 10 minut jeszcze a może nie to takie gdybanie. Fakty są takie, że ten czas dał mi 18 miejsce w open i 5 w kategorii. Zmęczenia nie czułem, kontuzji nie ma jest zatem banan na twarzy nadal.
Idę po makaron ale jakoś nie daje się tego jeść więc kieruje się do domku na kąpiel i jedzenie. Po jakimś czasie dobija Tomek i po chwili restujemy się na piwku nad zalewem. Emocje powoli uciekają i wraca szara rzeczywistość, mocno szara i deszczowa.
Rozpadało się dość mocno a na trasie mamy jeszcze Anetę, Macieja Qnfiego i Rafała.
W końcu i reszta ekipy dobija do mety – najbardziej wyluzowani zamykają stawkę Qnfi i Rafał, którzy km przed metą jeszcze wyskoczyli do baru na browarka hehe a i tak zmieścili się w 8 godzinach 🙂
A na mecie każdy mógł zostać KrólemGUR 😉

Kolejna noc okazała się także mocno imprezowa w domku obok naszego, chłopcy dumnie noszący koszulki „Żołnierze Wyklęci” na tyle ostro się awanturowali, że nie spał nikt :/ no i znów cisną się nasze ulubione słowa :/
Eh byle do kolejnego biegu !
film reklamowy organizatora: