Picos de Europa wapienne góry północnej Hiszpanii

1
Plan pobiegania w tej okolicy pojawił się w momencie gdy zobaczyłem strzelistą górę Naranjo de Bulnes pionowo wznoszącą się w niebo. Góra przyciągała mnie jak magnes, jeszcze nie znałem wtedy ani jej nazwy ani całego pasma górskiego. Na początku nawet myślałem, że Picos de Europa to nazwa tego szczytu 😉 Okazało się szybko, że to całe pasmo górskie. Są to góry Kantabryjskie. Skąd nazwa Picos de Europa ? Spodobała mi się legenda podawana przez Wiki:
Według legendy nazwę tej grupie nadali żeglarze powracający z dalekich podróży do domu. Strzeliste, bielone przez zimę śniegiem, wysokie szczyty były dla wspomnianych podróżników nieraz zwiastunem rodzinnych stron.
Okazało, się że można tam w miarę tanio dolecieć z Berlina bezpośrednio, zatem szybko kupiłem bilety i zacząłem planowanie wycieczek biegowych. Jako, że mam teraz okres roztrenowania zaplanowałem dwie małe wycieczki. Jedna oczywiście do szczytu Naranjo de Bulnes a druga w rejonie  Lagos de Covadonga
 lagos de covadonga
lagos de covadonga
Aktualną pogodę i sytuację w górach można śledzić np na stronach lokalnych schronisk:kamera w schronisku Urriellu oraz kamera i pogoda na stronie schroniska Collado Jermoso zapowiadało się idealne 🙂Zatem na pierwszy rzut poszły jeziorka Lagos de Covadonga, krótka trasa ok 7 km na pełnym luzie.
Punkt startowy to parking kilkadziesiąt metrów od pierwszego jeziorka. Wspaniałe jest to, że można podjechać autem pod sam szlak, na dodatek parking jest darmowy (jest ich kilka) i jest toaleta, też darmowa 🙂 Zatem jest gdzie się przebrać i umyć po biegu. Lubie to ! Zapewne to spowodowane było tym, że byłem po sezonie… w sensie po wakacjach bo sezon na bieganie cały czas był idealny. Czas zobaczyć na własne oczy jeziorka które znam z internetów 🙂
najbardziej znany widok na lagos de covadonga
najbardziej znany widok na lagos de covadonga
No to co, trampki na nogi i w drogę ! Miejsce jest na tyle urokliwe, że co chwila robiłem zdjęcia. Teren łatwy, w jednym miejscu wyślizgany wapień niczym piątkowe drogi na Jurze czyli tak zwane mydło, które w połączeniu z wilgocią powodowała że ślizgałem się. Generalnie trawki i szuter, luz totalny i taki tez był ten bieg. Na dodatek sporo tu atrakcji w postaci krów, kóz czy na wet swobodnie pasących się koni.
stały element krajobrazu lagos de covadonga
stały element krajobrazu lagos de covadonga
Kulminacyjny punkt widokowy na oba jeziorka:
oraz widoczki z najwyższego punktu mojej wycieczki:
lagosPierwsze koty za płoty, rozruch wykonany teraz czas na główny cel czyli Naranjo de Bulnes mieszczący się w centralnej części Picos de Europa. Start wycieczki miałem w osadzie Sotres. Tu już miało być konkretniej i tak też było. Zaledwie 21 km ale ponad 1800 m przewyższenia ! Jednak nie to okazało się być najtrudniejszym wyzwaniem.Trasa spaceru:
Osada Sotres to obecnie dość odludne miejsce położone w przepięknym miejscu. Prowadzi do niego jedna droga, która biegnie dalej jedynie do jeszcze jednej osady i kończy się. Nie ma tu zatem przypadkowych ludzi. Jak nie jesteś lokalsem to przybywasz tu w jednym celu – górska przygoda 🙂 Ma to się zmienić, gdyż jest już zaklepana zgoda na budowę stacji narciarskiej – zapewne szybko to miejsce zdobędzie popularność. Na dziś to dość dzikie miejsce wysoko w górach na odludziu zamieszkałe przez starych farmerów produkujących słynny ser queso de Cabrales
niebieski ser wykonany w rzemieślniczej tradycji przez wiejskich rolników w Asturii , Hiszpania . Ten ser może być wykonany z czystego, niepasteryzowanego krowiego mleka lub jest mieszane w sposób tradycyjny z kozła i / lub mleka owczego , która nadaje serowi silniejszy, bardziej pikantny smak
OK, ale nie dla sera tu przyjechałem tylko dla góry ! Jest na tyle charakterystyczna, że można ją dostrzec na tle innych nawet z oddali.
w tle panorama Picos de Europa z widocznym szczytem naranjo de bulnes, który dzień wcześniej oglądałem z tej plaży opalając się w upalny dzień
w tle panorama Picos de Europa z widocznym szczytem Naranjo de Bulnes, który dzień wcześniej oglądałem z tej plaży opalając się w upalny dzień
Sam szczyt mieścił się w połowie mojej trasy i jak się okazało stanowił on swoisty Rubikon… Wycieczkę biegowa mogę zatem podzielić na dwa etapy:
  1. przed szczytem
  2. po minięciu szczytu
Etap pierwszy to sielska kraina porośnięta miękka trawą przystrzyżoną przez pasące się krowy. Biegnie się szlakami, dobrze oznaczonymi, na których spotyka się trekkingujące osoby a radość podbiegu uwieńczona jest widokiem białych ścian pasm górskich wyłaniających się znad łąk z kwitnącymi krokusami. Bajka ! W dole słychać dzwonki pasących się krów czy owiec i szum rzeki. Po ok 6 czy 7 km w końcu naszym oczom ukazuję się panorama wraz z bohaterem dzisiejszej wycieczki.
naranjo de bulnes, widziane po raz pierwszy w całości
naranjo de bulnes, widziane po raz pierwszy w całości. I FEEL GOOD ta ra ra ra I FELL GOOD yeah
Tu szlak jest już kamienisty ale to ciągle jest dobrze utrzymany i oznaczony szlak, po którym mimo że pod górę da się biec. W końcu docieram pod szczyt i okazuje się, że powinienem już odbić w lewo i opuścić szlak. Tak tu własnie mam przekroczyć Rubikon.
alea iacta est
Jak miał powiedzieć Cesarz czyli „Kości zostały rzucone” . Przekroczyłem Rubikon i wszedłem do etapu nr dwa.Przedostałem się przez wielkie głazy i oczom mym ukazał się całkiem inny Świat. Tu nie było trawki, niebieskiego nieba, Słońca czy pasących się krówek. Tu był Świat piargów, stromizn i zimna. Zapowiadała się walka 🙂Na pierwszy ogień dość sporawe podejście piargami jak mi się wydawało na grań a co było tylko etapem pośrednim.
Zaczęły się tradycyjne problemy z nawigacją – gubiłem ślad co rusz i błądziłem szukając drogi. W połowie podejścia na 2000 m pojawił się śnieg, jednak nie na moim trasie i tylko dwa małe płaty. Sporo było tu wspinania po płytach i cieszyłem się, że zabrałem buty na skałę. Trzymały świetnie. Nie było lekko ale trzymała mnie nadzieja, że na końcu jest grań i dalej już zbieg.Po wejściu na górę wiedziałem, że jestem w błędzie 🙂
Znów błądzenie bo zegarek kazał mi iść w lewo a ścieżka szła w prawo. Ostatecznie wybrałem to co wskazywał zegarek ale musiałem się powspinać trochę. Zatem często kolana miałem na wysokości brody i tak krok za krokiem, dwa do przodu jeden do tyłu pokonywałem kolejne metry. W końcu dotarłem na górę na wysokość 2378 m w planie było jeszcze wejście na szczyt po lewej ale zmarnowałem sporo czasu a gdy zobaczyłem co mnie czeka na zejściu stwierdziłem, że każda dawka energii mi się teraz przyda. Zatem, sorry szczytu nie będzie, zaoszczędziłem dobra godzinkę. Zejście było bardzo strome i praktycznie bez stałych elementów w postaci stałego kamienia. Sam piach i drobne kamyczki co w praktyce oznacza zsuwanie się. Dalej po granice widoczności ciągnęła się nieskończona ilość kamoli różnej wielkości, szlaku oczywiście tu nie było ani kopczyków zaledwie jakieś urywane ślady na piargu. Mogłem nawigować tylko na podstawie zegarka, tylko jak na niego patrzeć non stop jak trzeba patrzeć gdzie kłaść kroki 🙂 Zeszło mi trochę czasu na dotarcie do mniej stromej części trasy. Teraz krajobraz zmienił się, zniknął piach a pojawiły się duże kamienie porozrzucane wszędzie tworząc swoisty labirynt. Wszystko to oczywiście na nierównym terenie zatem trzeba było kluczyć. Zabawy nie było końca 🙂 Przypominało to trochę takie kluczenie na lodowcu czy bardziej na polu seraków. Czasami trzeba było wspiąć się by poszukać drogi i tak w kółko. Ale po jakimś czasie dostrzegłem w oddali zabudowania, wg kompasu powinno to byś miejsce mojego startu. Zatem nie jest źle ! Po chwili było widać już dno doliny a po jakimś czasie drogę. Jeszcze sporo czasu minęło zanim udało mi się tam dotrzeć ale było coraz łatwiej. Pojawiały się coraz częściej kopczyki więc nie musiałem tak często spoglądać na zegarek i schodziłem coraz szybciej. Gdy pojawiła się ścieżka zacząłem już zbiegać. Gdy dobiegłem do drogi zrobiło się bardzo ciepło, Słońce grzało mocno na szczęście zostało mi jeszcze 250 ml wody. Teraz mogłem na spokojnie popatrzeć na drogę, którą schodziłem. Jak udało mi się tu nie zabłądzić ?? Wyglądało to jak jedno wielkie lawinisko. Zastanawiam się czy nie lepiej jednak było by zacząć wycieczki od tej strony. Tak i siak nie da się zbiegać zatem miałbym to samo tempo na podejściu ale z kolei spod szczytu Naranjo de Bulnes móŋłbym swobodnie biec szlakiem aż do mety. No ale wtedy nie spoglądałbym cały czas na górę bo miałbym ja za plecami 🙂 Zatem chyba tak miało być, że mam nasycić oczy widokami.sotresDotarłem w końcu do auta, przebrałem się i nadszedł czas na pożegnanie się z tymi pięknymi górami na jakiś czas. Mam nadzieję kiedyś tu wrócić i pobiegać po nich więcej. Może przy okazji zawodów ultra UTPE PICOS DE EUROPA ??
Tym bardziej, że od wyjścia z domu po stanięcie na szlaku zajmie mi to mniej czasu niż dotarcie w nasze Tatry…. 

Garmin Ultra Race – 53 km

0
Polacy dużo przeklinają, czytałem nawet artykuł w którym autor twierdzi, że nasza konstytucja powinna zaczynać się od słów: „Kurwa, my Naród Polski….”Ale jak nie przeklinać jak trasę 260 km autem pokonuje się w minimum 5 godzin ? Gdy cały miesiąc non stop świeci Słońce a w dzień zawodów ma lać cały dzień ? Gdy po tych 5 godzinach w aucie chcesz wyspać się w wynajętym domku a obok trwa impreza całą noc a Ty wstajesz o 5 rano na start ? No jak ?!Powiem Wam jak. Biegać ! Tak noc przerąbana, zero snu, tak 5 godzin w aucie, nocleg droższy niż było umówione, tak to wszystko prawda i przekleństwa same wypluwają się z ust. Jednak  jest GUR Garmin Ultra Race, impreza świetnie przygotowana, oznakowana i zabezpieczona. Bieg, który jest tak szybki, że nie było niemal czasu zrobić łyka z bidonu, tak szybki że po pierwszych 10 km musiałem mocno wcisnąć hamulec bo przestraszyłem się tempa. No ale w końcu w nazwie jest RACE a nie TRAIL więc musiało być szybko 🙂 Nawet zapowiadany deszcz dał nam czas na ukończenie biegu i rozpadał się na koniec imprezy. Tu po prostu wszystko wychodziło, było zgrane i spasowane.Wynajęliśmy domek przy starcie, do którego mieliśmy z 300 m zatem na start wyszliśmy 10 minut wcześniej – cóż za komfort ! Domek wynajęliśmy w http://merkury.dobrynocleg.pl/
Widok z naszego tarasu na start
Widok z naszego tarasu na start
GUR to 3 imprezy biegowe na 3 różnych dystansach, 53 km, 24 km i 9 km. Dwa ostatnie odbywały się w niedzielę, my zaczynaliśmy w sobotę o 7 rano. Najdłuższy dystans wybrali Aneta, Tomek, Qnfi, Rafał, Maciej dla którego to był debiut na takim długim dystansie oraz ja. W niedzielę wystartowała Ania.profil i mapka trasy Bieg zacząłem z Tomkiem, ponieważ Qnfi i Rafał tym razem bieg potraktowali turystycznie bez ścigania po prostu przebiec się. Rafał zabrał nawet bułkę z masłem i żółtym serem zatem zapowiadała się długa przygoda 🙂 Razem z chłopakami ustawiła się Aneta. Maciej, który jeszcze jest bardziej rowerowy niż biegowy stanął gdzieś pod koniec na starcie i o 7 rano wszyscy razem ruszyliśmy. Najpierw kilkaset metrów asfaltu potem przebiegliśmy mostkiem na drugi koniec zalewu i dość szybko wbiliśmy się w las, który niemal natychmiast zrobił się stromy.Podbieg wydał mi się bardzo krótki a po nim zaczął łagodny długi zbieg. Miałem wrażenie, że trasa była cały czas z górki, co spojrzałem na zegarek tempo było z cyfrą 4 na początku niemal zawsze. Mijamy szybko pierwszy punkt potem drugi. Dla mnie to jakiś obłęd by tak szybko biec po górach 🙂 jakbym biegł na stadionie. Mimo, że z powodu tej prędkości mam non stop uśmiech na twarzy decyduje się na delikatne zwolnienie, nie wiem jak będzie wyglądała trasa dalej. Szczególnie, że z profili wyścig zaczyna się w okolicy 35 km na terenie Gór Stołowych. Zatem planuje do 30 km lekko się oszczędzać, wyprzedza mnie zaraz kilka osób a Tomka tracę z oczu. Mam dzięki temu czas się napić i coś zjeść.imgp3654Na ok 20 km był jeden błąd w oznaczeniu trasy. Chyba przez pomyłkę powieszono strzałkę pokazującą skręt w prawo podczas gdy trasa biegła prosto drogą jeszcze jakieś 100 m by potem odbić w lewo. To jedyny błąd na całym dystansie reszta trasy była oznaczona bardzo dobrze i nie można było się tu zgubić.Podjadłem i popiłem podziwiałem widoczki i tak przez jakieś 10 km tak dobiegłem do 30 km i to wszystko poniżej 3 godzin w górach hehe rewelacja. 30 km zatem czas wrócić do swojej prędkości, poprawiłem czapkę na głowie by mi nie spadła od pędu jaki miałem w planie teraz wykonać i dzida !Połykałem kolejne km i kolejne osoby, dogoniłem Tomka i pognałem dalej by na 35 km zacząć mozolnie ale szybko wbijać się w Błędne Skały. Myślałem, że podejście będzie bardziej męczące ale dobra moja, że takie nie było bo dalej a jakże, ostro w dół po kamieniach i korzeniach. Biegło się wspaniale i znów wyprzedziłem kilka osób.Ostatni punkt miał być w Pasterce, ale chyba nazwa punktu była umowna bo do Pasterki było trochę daleko – punkt był na drodze. Szkoda, jakoś miło wspominam to miejsce i liczyłem, że punkt będzie w tym samym miejscu co np na K+B+L. Skoro nie to nie, dolewam jednego softflaska do pełna drugiego zostawiam pustego. Zostało 7 km do mety nie ma sensu tego dźwigać, biorę jeszcze żel których jest mnóstwo na bufecie ! i śmigam dalej. Został zbieg w części po schodach i kamieniach po czym trochę łąki i asfaltowa droga końcowa. Zegarek pokazywał mi już 53 km a zalewu nadal nie było widać, 53,5 nic. 54 nic ! Jest w końcu, teraz tylko przebiec przez most i meta. Czas 5:39 minut, jest ok choć mogłem urwać z 10 minut jeszcze a może nie to takie gdybanie. Fakty są takie, że ten czas dał mi 18 miejsce w open i 5 w kategorii. Zmęczenia nie czułem, kontuzji nie ma jest zatem banan na twarzy nadal.krolgurIdę po makaron ale jakoś nie daje się tego jeść więc kieruje się do domku na kąpiel i jedzenie. Po jakimś czasie dobija Tomek i po chwili restujemy się na piwku nad zalewem. Emocje powoli uciekają i wraca szara rzeczywistość, mocno szara i deszczowa.deszczRozpadało się dość mocno a na trasie mamy jeszcze Anetę, Macieja Qnfiego i Rafała.finiszW końcu i reszta ekipy dobija do mety – najbardziej wyluzowani zamykają stawkę Qnfi i Rafał, którzy km przed metą jeszcze wyskoczyli do baru na browarka hehe a i tak zmieścili się w 8 godzinach 🙂sekundaA na mecie każdy mógł zostać KrólemGUR 😉
tron
KrółGUR
Kolejna noc okazała się także mocno imprezowa w domku obok naszego, chłopcy dumnie noszący koszulki „Żołnierze Wyklęci” na tyle ostro się awanturowali, że nie spał nikt :/ no i znów cisną się nasze ulubione słowa :/Eh byle do kolejnego biegu !metafilm reklamowy organizatora:
 

Buty do biegania The North Face Ultra Trail

0
W butach tych przebiegłem ok 800 km po różnym terenie. Wiem, że są idealne na ciepłe dni w kamienistym terenie górskim – to ich przeznaczenie. Oczywiście poradzą sobie w lesie na płaskim czy przy lekkim błocie a na asfalcie nie będziecie zmuszeni do ich ściągnięcia. Jednak jeśli szukacie butów na letnie ciepłe dni w Karkonosze czy Taterki to moim zdaniem te buty są idealne.karkoTrzymają się skały niczym gekon ściany i to bez znaczenia mokra czy sucha, dodatkowo są lekkie i przewiewne. Bardzo ale to bardzo wygodne, nie ma mowy by pojawiły się jakieś obtarcia.  Zakładając ten but na nogi zawsze mam wrażenie, że one są za delikatne, że nie dadzą rady, gdzie one tam w góry !? Za każdym razem jednak jak tylko ich podeszwa dotknie skały wiem, że mogę cisnąć na trasie poza limity. Zaskoczyła mnie też amortyzacja, której patrząc na but praktycznie nie widać. Ale ona gdzieś tam jest i działa wyśmienicie, nawet szybkie zbiegi po twardej powierzchni nie powodowały u mnie bólu stup.Zanim kupiłem buty he North Face Ultra Trail oczywiście szukałem ich opisów i testów, nie brakowało opinii o ich złej jakości. Lub inaczej, że jednak są za słabe i nie wytrzymują nawet jednego ultra. Do opisu były tez zdjęcia rozdartych butów. Faktycznie siateczka, z której są wykonane jest słaba, mam wrażenie że ostry kamień czy korzeń rozprują je natychmiast. Moje po dość szybkim czasie już zaczynały się pruć na zgięciach ale dziura pojawiła się po 600 km. Nadal jednak mam przekonanie, że korzeń jest wstanie je zniszczyć. Może miałem szczęście ale dotychczas to nie nastąpiło.dziura mechacenieBoczna podeszwa też szybko się mechaci jak na zdjęciu, najważniejsze jednak że podeszwa od spodu nadal dobrze trzyma. Nie jest to but w którym biegam często, z racji jego konkretnej specyfikacji biegam teraz w nim tylko po skalistym terenie i planuje kupić kolejną parę, jak tak w końcu się zniszczy. Tym bardziej, że jest to stary model i można znaleźć oferty poniżej 200 zł.Wady:
  • łatwo o zniszczenie siateczki
  • sznurówki – albo się rozwiązują albo za mocno zawiązane obcierają
  • but specjalistyczny z przeznaczeniem na góry i skały w innym terenie za bardzo sobie nie radzą
Zalety:
  • trzymają się skały jakby się wgryzały w kamień
  • mega mega wygodne
  • lekkie i przewiewne idealne na upały, choć biegałem w nich i zimą po górach
karkonoszeCzy jest to but idealny ? Nie, nie ma takich moim zdaniem w dobie specjalizacji teraz większość jest dobra na konkretny teren, poniżej idealny teren dla tego buta – gorąca skała:north_face_ultra north_face_ultra_trail

Pierścień rowerowy dokoła Poznania w jeden dzień

0
Pierścień rowerowy dookoła Poznania został stworzony w 2001 r. W mojej głowie pan przejechania go powstał jakieś 10 lat temu 😉 Widać, że prędzej czy później plany są realizowane najważniejsze by mieć plany.Nie przerażała mnie długość trasy czyli 164 km tylko brak czasu na zrealizowanie tego projektu zawsze było coś innego do zrobienia. Tym razem jednak było więcej na + niż na –+ była niedziela, do 15 miałem być sam w domu więc startując rano miałbym jeszcze po południu czas dla rodziny+ kontuzja nogi wykluczyła mnie z treningów biegowych miałem więc czas na inne aktywności+ jestem dobrze wytrenowany więc trasa raczej nie powinna być jakimś problemem– nie udało się porządnie wyspać, po biegu w sobotę ból nogi budził mnie co godzinę – ni cholery nie mogę jeszcze biegać :/– nie miałem zapasowej dętki ostatnia niedawno zużyłem, miałem jednak łatki zatem nie traktuje tego minusa na serio tak na 50 %zatem plusów 3 minusów 1,5 do dzieła !Najbliżej miałem do Lusowa czyli 7,5 km dojazdu i tam zaplanowałem wbić się na trasę i jechać w kierunku Mosiny przez Wielkopolski Park Narodowy dalej do Kórnika by dojechać do Puszczy Zielonka i wracając przez poligon w Biedrusku wrócić do Lusowa.Trasa mniej więcej rozkłada się 50/50 jeśli chodzi o nawierzchnię – połowa to asfalt a druga połowa drogi szutrowe i leśne. Nie ma trudności technicznych to po prostu trasa rowerowa przeznaczona dla wszystkich. Są czasami miejsca ale dosłownie miejsca ciut trudniejsze np w okolicach Pobiedzisk zjazd do jeziora po kamieniach, korzeniach i błocie jak popada czy dość liczne piaski w lasach Puszczy czy WPN jednak w większości nawierzchnia nie ma co się stresować jest tu relaks. Jest też raczej płasko – wyszło 700 m przewyższeń na całym dystansie więc niezbyt dużo.Jedna uwaga, wg. mnie warto wybrać się na trasę dzień po deszczu by fragmenty z piaskiem nie odbierały nam sił na ich pokonanie.Jaki rower ? Jednak nie szosówka ale już zwykły cross będzie ok ja jechałem MTB więc trochę męcząco na taki dystans ale też daje radę. Całość przejechałem w niecałe 9 godzin plus dojazdy 15 km razem 9:31 minut, nie włączałem pauzy na przestankach na jedzenie czy zdjęcia tak by pokazać realny spokojny czas na przejechanie trasy. Spokojnie można zejść poniżej 8 godzin ale czy warto ? Trasa nie jest szczególnie piękna to fakt to w końcu pętla, ring –  jednak przecina co ciekawsze miejsca i wystarczy zjechać nieraz kilkadziesiąt metrów by trasa zyskała na atrakcyjności. Np. szlak w Lusowie biegnie asfaltem a można zjechać nad jezioro i mieć ładniejsze widoki nie tracąc dystansu bo jedzie się ścieżką równoległą do drogi, w WPN jedziemy blisko jezior Góreckiego czy Kociołka oraz wieży widokowej na Gliniankach – wszystko to na wyciągnięcie ręki. Warto się zatrzymać na kilka minut dla tych widoków. W Kórniku tez mamy kolejna atrakcję i tak dalej, pięknie jest też w arboretum w Zielonce (zdjęcie).zielonkaZresztą miejsc wartych zobaczenia jest wiele po drodze jak choćby rezerwat Śnieżycowy Jar koło Tarnowa Podgórnego ale jak napisałem wszędzie trzeba jednak trochę zjechać z trasy pętli. Jedyne czego mi brakowało na trasie to informacji o okolicznych atrakcjach tak by osoba, która nie zna danego rejonu wiedziała, że coś ciekawego właśnie mija. Na trasie jest kilka miejsc gdzie można wynająć pokój w agroturystyce np w Radzewicach i zrobić to w dwa dni by mieć więcej frajdy z poznawania atrakcji w pobliżu trasy. Taki pomysł na weekend. Mimo, że jechałem w niedzielę to po drodze było sporo otwartych sklepów to na wypadek jakby komuś skończyło się picie czy miał ochotę coś zjeść.Trasa jest w miarę dobrze oznaczona (oznaczenia jak na zdjęciu na górze), choć pojawiają się miejsca, że tego oznaczenia brak w kluczowych miejscach 😉 dlatego warto jednak mieć wgraną mapę do zegarka ja korzystałem z pliku gpx pobranego ze strony bikemapZapis trasy na movescount

DFBG – Lądek to baśniowa kraina dla biegaczy


Lądek Zdrój bywałem tu masę razy, w większości w sezonie narciarskim. Miasteczko i okolice miały jakiś klimat ale jakby czegoś brakowało, opuszczone ulice nie zachęcały do dłuższego przebywania w tym miejscu.Tym razem jechałem do Lądka biegać na ponoć jedną z ciekawszych imprez biegowych w kraju. Wyruszyliśmy w trasę w piątek rano razem z Karoliną jednak sam festiwal biegowy rozpoczął się we czwartek startem na dystansach najdłuższych t.j. 240 km i 130. Ja miałem start o 20:00 z Kudowy Zdroju i miałem biec całą noc by przekroczyć metę w Lądku w sobotę. Następnie ruszały kolejne imprezy na krótszych dystansach. Niedziela to ostatni dzień imprez biegowych zakończonych biegiem na 10 km. Zatem dla każdego coś miłego.7dbe53d768b34b9e61d71cf418619581resNetFinal_final1_1469547390657Na miejscu lądujemy ok 13 i od razu ruszamy po pakiety i co od razu rzuca się w oczy to ilość osób w kolorowych rzeczach aż oczy się cieszą. Odbiór pakietów trwa błyskawicznie teraz czas na ogarnięcie noclegu. Pole namiotowe, które zapewnił organizator znajdowało się po drugiej stronie parku. Było już kilkadziesiąt namiotów znajduje odpowiednie miejsce i rozbijam swój. Fajnie, sami biegacze na polu 😉351f6388d4562fc227e249a46815d3deresNet7_4_1469547389719Ok teraz pora na obiad i poznanie reszty ekipy: Kasi i Justyny. Z Justyną mamy razem biec dystans 110 km a Kasia leci 68 km. Wszyscy nastawieni pozytywnie i gotowi do walki hehe Jest miło i sympatycznie, fajnie się siedzi w knajpie i patrzy na setki biegaczy spacerujących ale czas leci o 17:30 mamy transport na start w Kudowie. U mnie nerwówka w żołądku 😉17:30 ruszamy z Justyną do Kudowy, tu jest też meta dla zawodników dystansu 130 km oraz bufet dla zawodników z dystansu 240 km. Jest masa kibiców i biegaczy, każdy przybiegający zawodnik witany jest gromkimi brawami. Czas na ustawianie się do startu, kilka słów od organizatorów Hercik informuje, że względem trasy ze strony www dokonali w ostatniej chwili 2 zmian jedna koło Wambierzyc druga koło Rudy – tak na wypadek jakby ktoś biegł wg trasy na zegarku.bbd126b9bb5cb47caa057937cf2b7620resNetFinal_8_1469547390259No ok odliczanko muzyczka i lecimy, w końcu. Teraz dopiero się uspokajam. Zaczyna się od razu podbiegiem, lecę z przodu wszyscy biegną nikt nie podchodzi. ostro 🙂 Może być, nie przeszkadza mi to choć zdziwiony jestem, że jest takie mocne rozpoczęcie i nikt się nie oszczędza, super tak ma być ! DZIDA ! Noc miała być ciepła i biegniemy na krótko i to był dobry wybór. Pogoda naprawdę była super, dobrze się biegło i nawet nie zauważyłem jak zniknęły pierwsze km i znalazłem się w Pasterce gdzie był pierwszy bufet. Teraz rozpoczął się podbieg na Szczeliniec najwyższy punkt na trasie i dalej przedostanie się przez labirynt na Szczelińcu. Z całej trasy najmocniej zapamiętałem 3 miejsca,
  • podejście w Bardzie na górę Kłodzką o długości 8,7 km i przewyższeniu 460 m
  • pola i łąki przed Ściniawką, gdzie wyłączałem nawet czołówkę i biegłem przy świetle księżyca, fajny klimat
  • i właśnie labirynt na Szczelińcu, magiczne miejsce zwłaszcza w nocy. Mistrzostwo świata jak będziecie w okolicy warto przebiec się tam nocą !
Trasa była oznaczona 3 różnymi elementami:
  • foliowe tasiemki z odblaskami wieszane na gałęziach – odblaski naprawdę mocno widoczne w nocy, też fajnie to wyglądało jak biegło się samemu przez las i przed sobą widać było kilka odblasków
  • strzałki pokazujące kierunek trasy zawieszane na drzewach
  • strzałki malowane sprayem na ziemi
Wszystko to razem w odpowiedniej ilości i generalnie nie było problemu ze znalezieniem właściwej ścieżki. Pierwsze miejsce gdzie nie wiedziałem którędy biec to Wambierzyce, wypadłem z lasu na asfalt i nagle znalazłem się na jakimś palcu gdzie było kilka dróg, zwolniłem szukając strzałek na drodze i usłyszałem głos „Tu, Tu, biegnij tędy” 🙂 Nie nie w mojej głowie – to krzyczała wolontariuszka z obsługi biegu.Mijam dwóch biegaczy z dystansu 240 km, którzy liczą nas biegnących na 110 km i informują mnie, że jestem 28. Super, nadal czuje się świeży i mogę biec, zapewne zwolnię w dalszej części biegu ale inni też, zatem jest realna szansa na pudło w kategorii wiekowej ! Nic tylko robić swoje i będzie dobrze.Z pełną nadzieją na dobry wynik wpadam na kolejny bufet. Słychać go już wcześniej bo grają ostro nie bacząc, że to środek nocy no ale to też środek niczego w górach hehe. Dolewam wodę i izo zjadam kilka naleśników ! tak naleśników ! i ruszam dalej mijając napis na ziemi ” dalej nie ma już nic ciekawego” 😉 Wyprzedzam jeszcze 2 zawodników z mojego dystansu i spokojnie kontroluje sytuację, jakiś czas znów biegnę sam przez gęsty las jakoś jakby mniej oznaczeń albo już tak nie rzucają mi się w oczy, wodzę strzałkę z kierunkiem. Mam biec prosto. Ok lecę, ścieżka jakaś taka zaniedbana, co rusz jakieś gałęzie hmm coś mi tu nie pasuje, po chwili dochodzi do mnie, że długo coś nie widzę odblasków. Pomyliłem trasę ! Siet ! Dobra bez paniki, patrzę na trasę w zegarku faktycznie widzę że po mojej prawej jest trasa ale zakręca w lewo i jeśli dalej będę biegł moim torem to zaraz na nią wpadnę. Świetnie przyspieszam i niebawem wpadam na trasę. A dokładniej na rozwidleniu z 5 ścieżkami, szukam odblasków, strzałek, lampek biegaczy – czegokolwiek co potwierdzi, że jestem na trasie. Nie ma nic, ale ślad w zegarku pokazuje ewidentnie, że jestem na trasie. Co robić ?? Czas tyka tyk tyk tyk a ja stoję pośrodku niczego, ok lecę wg trasy w zegarku w końcu to trasa organizatora więc jest ok. Cały czas szukam odblasków, których nie ma nigdzie.Po 2 km biegu wiem, że jestem poza trasą i bieg dla mnie się skończył. Może nie bieg ale zawody na pewno. Jestem zły, na siebie że nie wróciłem od razu jak zauważyłem pomyłkę. Ale ślad w zegarku… cholera. Szkoda wielka szkoda. Nie wiem co jest grane i gdzie jestem, z każdym krokiem w dół schodzi ze mnie chęć biegu w końcu widzę jakieś zabudowania, miasteczko i mam zamiar tam dopiec sprawdzić gdzie jestem i zadzwonić po transport do organizatora. W cholerę z tym wszystkim, zresztą i tak zaczyna mnie boleć noga albo teraz do mnie to dotarło.Screenshot_2016-07-26-17-17-40-01Wpadam do miasteczka na asfaltową drogę znaków na niej też nie widzę, już mam wyjąć telefon z plecaka gdy nagle zauważam strzałkę na szosie !!! A więc jednak !!! Tyle, że strzałka jest w drugą stronę hehehe. Odwracam się i biegnę w kierunku jaki pokazuje strzałka, zauważam drugą !!! Teraz pytanie co robić, przebiegłem ponad 3 km  droga powrotna cały czas wspinaczka więc stracę godzinę łącznie na tą zabawę czy ma to jakikolwiek sens ? Ma jeden – punkty za bieg 🙂 Dobra to wracam ale wyłączam trasę w zegarku i daję opcję powrotu po śladach, chce wrócić w miejsce gdzie zgubiłem trasę. Jakieś 300 m przed tym miejscem wpada na mnie grupa 7 zawodników, która też zgubiła się. Zatem to nie tylko ja. Krzyczę do nich, że to zła droga a oni, że przecież strzałka pokazuje właśnie tą drogę …Znajdujemy w końcu właściwą ścieżkę i znów widzę odblaski w lesie. Po chwili mijamy kolejne 2 osoby, które też pomyliły trasę. Przyspieszam, chcę nadrobić ile się da, noga coraz bardziej przypomina o sobie ale nie ma tragedii.Kolejny bufet, znów woda i izo jednak tu piję sporo wody gdyż ostatnie 5 km biegłem na sucho. Przez wydłużenie trasy skończyła mi się już jakiś czas temu :/ Generalnie dużo piłem litr między bufetami i min 0,5 litra na bufecie.Czekam na wschód Słońca bo chciałem zrobić zdjęcie, widzę miedzy drzewami pomarańczowy pas nieba nad chmurami ale jeszcze to nie to, za ciemno na zdjęcie telefonem. Nie potrwa długo zaraz będzie lepsze ujęcie. Stało się coś dziwnego albo wpadłem w letarg podczas biegu i nie zauważyłem jak minął czas bo nagle zrobiło się jasno. Tak jakby ktoś zapalił tysiące lamp i jeszcze ja świeciłem czołówką. Nie wiem kiedy był ten wschód Słońca, ono po prostu nagle się pojawiło bez wschodu. Nastał dzień.Dobiegam do Barda, gdzie jest przepak i ciepła zupa na bufecie. Zjadam zupę i ruszam dalej, noga boli już mocno cały czas, jeszcze mogę biec, ale robię przerwy na marsz. Od tego punktu zaczyna się prawdziwy bieg górski. Wpadamy na podejście pod Górę Kłodzką, oj jest stromo i długo. Do kolejnego, przedostatniego bufetu biegnę z coraz bardziej boląca nogą wiem, że nie dam rady przebiec całego dystansu, że będę musiał iść więc czas na mecie będzie fatalny. Nie zakładałem, że będę tak długo pokonywał ten dystans :/ Czy zatem jednak nie przerwać i nie zejść na przedostatnim bufecie ? Tam zaczyna się ostre podejście pod kolejne górki na trasie a jest ich aż 4. Czy dam radę skoro ból nie pozwala mi biec już teraz ?Z takimi dylematami opuszczam jednak przedostatni bufet i ruszam dalej, jednak cofam się bo mam wrażenie że gość z obsługi nie spisał mojego numerka – miałem rację, nie spisał. Zostało +/- 30 km i 4 górki ten fragment trasy ostatecznie przeszedłem cały, chodzenie bolało mocno a próba biegu bolała tak, że brakuje przekleństw w języku polskim więc podziwiałem widoczki. Szkoda, bo końcówka to łagodny podbieg który spokojnie można biec i mega luzacki zbieg aż do samej mety. Na tym fragmencie wyprzedziło mnie masę zawodników. Nie wiem co jest w mecie ale tam mija każdy ból, jak to jest ?? Sporo kibiców każdy dopinguje musiałem się ruszyć i biec 🙂 Na mecie dostaje medal a twarz zostaje spryskana wodą 🙂 Miałem w planach być tu wykończonym szybkim bieganiem a tym czasem zmęczenia brak tylko ból nogi. Niedosyt.157d7052a5431bdc9511189aa4451c05resNetFinal_8Ruszam do bufetu coś zjeść innego niż żele i arbuzy 🙂 Brrr ależ to było niedobre nie dałem rady mimo wszystko tego zjeść hehe zatem kąpiel i do namiotu przespać się chwilkę. Po południu poszedłem jeszcze na metę pokibicować zawodnikom z dystansów złoty maraton i 68, ale wyczułem moment ! Na mecie były już Justyna, Karolina a Adrianna właśnie finiszowała.3c15981db9abb65a61be7db4f8fe0c95resNetFinal_8_1469547390161 ad138ccb400f84ebf99c42946d39969ekd_1469547390501Niedziele to ostatni dzień festiwalu, w ten dzień startowały kolejne dziewczyny Aneta i Anna na dystansie 10 km. Poszliśmy na start je dopingować, poczekaliśmy jeszcze na najlepszych zawodników i fruuu do domku.417de79b623c03f747ffdcbdbf039c00resNetFinal_8Przez te kilka dni czułem się jak w bajkowej krainie, cudowny klimat świetni ludzie masa imprez biegowych i wspaniałe góry. Dziękuję za tą imprezę. 

Compex – Twój własny masażysta

Z uwagi na kontuzję i nie możność trenowania skorzystałem z urządzenia Compex jako zamiennik treningu. Korzystałem z tego sprzętu miesiąc. Główne funkcje z których korzystałem to streching, regeneracja oraz treningu: fartlek i wytrzymałość a także mięśnie brzucha jako dodatek do ćwiczeń na stabilizację.O ile trudno odnieść się do funkcji treningowych bo nie wiem czy one faktycznie cokolwiek dają – sprawdzę to niebawem na zawodach. To opcja strechingu jest możliwa do oceny i ocena jest pozytywna.Miałem problemy z Achillesem, po wielu wielu wizytach u różnych ortopedów, fizjoterapeutów w końcu trafiłem na jednego, który chciał pomóc i znalazł przyczynę. Okazało się, że należy rozciągać pasmo biodrowo piszczelowe i rozcięgno podeszwowe. Faktycznie miałem mocno zbite pasmo biodrowe – twarde jak kamień :/ Kilka sesji z compexem zdecydowanie poprawiło strukturę tego pasma ! Ta sama sytuacja na plus pojawiła się przy rozciąganiu rozcięgna podeszwowego – tu zmiany były widoczne niemal natychmiast.Czy kupiłbym to urządzenie ? W cenie rynkowej na pewno nie, zarabiam za mało by mnie ta cena nie zrujnowała ale jak jest ktoś komu cena nie przeszkadza to kupować. Jako uzupełnienie treningu czy to biegowego czy też stabilizacji, rozciągania. Nie zastąpi to potu przelanego na prawdziwych treningach ale po zawodach szybko postawi na nogi a podczas kontuzji pomoże szybko z niej wyjść.Funkcje urządzenia pokazałem na filmiku jest tego sporo do tego jest oczywiście instrukcja w których miejscach należy przyklejać elektrody. Można samodzielnie ustawiać moc ćwiczeń. Same ćwiczenia trwają od ok 15 min do godziny. 

Zugspitz Ultra Trail gra, której stawką jest życie

0
Pamiętam jak kolega Tomek Kurczyk zadzwonił do mnie trzy lata temu i w rozmowie spytał czy nie pobiegłbym biegu 100 km po górach, chyba mówił o Krynicy. Nie pamiętam bo to pytanie mnie rozbawiło na tyle, że dalszych informacji nie słuchałem 😉 100 km po górach ?! To ile bym to biegł dwa dni ? oszalałeś ?! Jakoś nie mogłem tego przetrawić wtedy.Czas szybko mija i to co kiedyś wydawało się absurdem stało się czymś tak oczywistym, że tym razem ja nie byłem rozumiany przez rodzinę 🙂Pierwszą setkę postanowiłem zrobić na biegu Zugspitz Ultra Trail – chyba najbardziej znanej imprezie w Niemczech. Stosunkowo blisko od domu, Alpy oraz informacja, że jest aż 10 bufetów przekonały mnie do tej lokalizacji. Nie zgłębiałem tematu za bardzo, nie oglądałem za dużo filmów o tym biegu na YT po prostu się zapisałem razem z reszta ekipy, Tomkami Kurczykiem i Konfederakiem. Trzeba było zadać sobie pytanie dlaczego jest aż tyle bufetów …. Generalnie impreza jawiła mi się sielankowo.Opis tras jest na stronie orgaTrenowałem pod ten bieg jakiś czas, a treningi to zawsze balansowanie na granicy kontuzji i tak też było w moim przypadku. Przeciążony Achilles na 16 dni przed startem uległ awarii na zawodach 10 km Bieg o Koronę DąbrówkiNo i się zaczęło: ortopeda, prześwietlenie USG, fizjo, fizjo znów fizjo potem osteopata dwa razy oraz odstawienie biegania. Po tygodniu już mniej kulałem a po dwóch mogłem wyjść na delikatny trening. 12 km przebiegłem więc niby ok jednak tętno pokazywało, że kondycja spadła. Dwa dni to już duża przerwa bo organizm się rozleniwia a dwa tygodnie to klęska. Przebiec to przebiegnę nawet nie zakładałem innej opcji jednak planowe 16 godzin było nierealne.Nie ma co płakać i rwać szat trzeba podjąć rękawicę i walczyć na tyle na ile można i z takim założeniem wylądowałem z kolegami Tomkami w Grainau na polu namiotowym. Pogoda mile nas zaskoczyła, bo zgodnie z zapowiedziami miało nadal padać, nadal bo od 2 tygodni padało w tym rejonie. Namiot rozbijaliśmy w pełnym słońcu porozbierani do połowy. Sytuacja zmieniła się po południu jak już opłaciliśmy pobyt zaczęło padać i tak już zostało do końca naszego pobytu. Padało w nocy od popołudnia, ranki były ok poza niedzielą gdy lało od rana właściwie od soboty 🙂3Po rozbiciu namiotu poszliśmy na spacer by się rozruszać po podróży, niedaleko jest jeziorko Eibsee i tam też się wybraliśmy, urokliwe miejsce. Dodatkowo spotkaliśmy tam Stevie Kramer na lekkim treningu.14 15 13Dzień przed startem poszliśmy na pasta party po południu bo rano ładowaliśmy akumulatory, koledzy w namiocie tlenowym a ja łapałem energię z kosmosu.4 5Po południu oczywiście lało i to z gradem, expo zalane 🙂6 7Jedzonko było słabe organizatora trzeba wysłać na szkolenie do Piotrka Hercoga by zobaczyli np. na zimowej połówce co oznacza termin pasta party 😉 Był fizjo na miejscu, który robił masaże i zakładał tejpy jednak cena 5 euro za jednego tejpa wydała się mi za duża zatem zrezygnowałem. Nic się nie działo więc wróciliśmy do namiotów. Numerki odebrane i to najważniejsze.12Dziś dzień meczu Polska Niemcy jako, że na campie nie ma tv musieliśmy kombinować z telefonami. Nasz namiot zamieniliśmy w strefę kibica przy pomocy 2 telefonów – jeden z tv ZDF leciał obraz z wyłączonym głosem niemieckiego spikera a głos leciał z radia na drugim telefonie. Mocy dostarczały dwa power banki a kubek termiczny wzmacniał głos, choć dawał trochę za duży bass 😉8Start organizator przewidział na godzinę 7:30 rano zatem kończy się bieg wieczorem a do tego ostatnie 15 km to dość ciężki podbieg i zbieg robiony będzie w czołówkach na zmęczonych nogach. Taki bonus 🙂 Generalnie trasa nie wyglądała na profilu jakoś trudno  – pierwsze 50 km dwa ostre podejścia potem ok 30 km w miarę płasko i ostatnie km to wspomniane strome podejście i zbieg na metę.Trochę nas dziwił obowiązkowy ekwipunek np czołówka, kubek do napoi, pojemnik na min 1,5 l, ciepła kurtka, rękawiczki długie spodnie i czapka to ok ale też spora lista bandaży, plastrów, rękawiczki lateksowe… Teraz z perspektywy czasu już mnie to nie dziwi mało tego dodałbym jeszcze kilka rzeczy do tej listy jednak wtedy nie obudziło to mojej czujności. Spakowaliśmy plecaki, trochę tego było jednak no i waga zaraz była zauważalna :/ Cały czas nerwowo sprawdzaliśmy pogodę – w Grainau miało podać od 14 do niedzieli włącznie zatem ciągle była nerwówka co ubrać. Kolega Kurczyk jako najbardziej doświadczony biegacz zalecał brać gore texa i ciepłe bluzy no i kije. Posłuchałem jego rady – dziękuję kolego, prawdopodobnie uratowałeś mi życie.Problemem był też jeden przepak na trasie i to na 53 km, bo niby co mam tam zostawić skoro koljene ponad 20 km to w miarę lajtowy odcinek a dopiero końcówka miała być ciężka. Bardziej przydałby się przepak na np 70 km ale nie znam się może tak ma być. Z przepakiem też nie do końca było wiadomo czy będzie bo w regulaminie nie napisali nic o tym, pytaliśmy w biurze i powiedzieli, że przepaki odbierają rano przed startem. Oj nerwy nas zjadały każda okazja była dobra do panikowania 🙂5 rano budzik kończy nasze sny o potędze. Szybki przegląd prognozy – bez zmian, po południu ma lać non stop, Wychodzę z namiotu i okoliczne góry mamią nas krwawymi od słońca szczytami, tja słońce, pierdu pierdu.9Kije zabrałem ale jeszcze nigdy z nimi nie biegałem jedynie korzystałem podczas trekkingu miałem więc wątpliwości czy korzystać z nich podczas zawodów, w sensie czy nie będą mi bardziej przeszkadzały. Zabrałem kije na start ostatecznie i o 7:20 staliśmy już na mecie słuchając ACDC puszczanego przez orga.10Adrenalina buzowała w krwi, odliczanie i goooo. No ok nie było gooo to nie sprint 🙂 ruszamy mozolnie na trasę po 30 metrach zaczynamy powoli biec. Tomek uciekł nam na dzień dobry 100 m zatem początek biegłem razem z Tomkiem Konfederakiem, którego opuszczam gdy zbiegamy z asfaltu w las. Od teraz biegniemy każdy swoim rytmem.  Dość szybko dobiegamy do pierwszego bufetu, który jest w pobliżu jeziorka Eibsee, gdzie dwa dni temu byliśmy na spacerze i wbijamy się głębiej w góry jest coraz bardziej stromo. Z pierwszych kilometrów trasy zapamiętam na pewno podejścia i zbiegi trasami zjazdowymi, naprawdę można się zmęczyć a to dopiero pierwsze 15 km trasy.Na szczęście pogoda jest bez deszczowa, jest słońce i ciepło. Masyw Zugspitz zatrzymuje deszcze po niemieckiej stronie i tu w Austrii jest pełnia lata !Stopniowo kumulowały się trudności na trasie. Początek to strome podejścia trasami zjazdowymi i takież zbiegi zbijające nam czwórki. Na tym etapie żar lał się z nieba. Kolejny poziom trudności to błoto i łąki, które tylko z daleka wyglądały łagodnie. Wystarczyło nadepnąć na trawę by zatopić się w błocie po kostki lub zjechać na tej mazi gdzieś w dół.Poziom trzeci pojawił się na podejściu na najwyżej położony punkt trasy powyżej 2200 m na 30 km – gradobicie, zimno i mocny wiatr. Ręce zamarzały mi szybciej niż pojawiła się myśl by ubrać rękawiczki i gore. Odtajałem na zbiegu dopiero. Tam też pojawiły się pierwsze większe płaty śniegu, które musieliśmy pokonywać. Na jednym była nawet poręczówka 😉 Zatem mieliśmy tu i śnieg i błoto przecinane strumieniami i spore nachylenia stoków.Na 40 tym km został ostatni podbieg ok 7 km i potem już zbieg na przepak i dalej już bardzo spokojnie jak nie te zawody aż do ok 75 km. Tu dogoniłem Tomka i biegliśmy trochę razem, jednak na jednym z biegów poniosła mnie ułańska fantazja i włączyłem 3 bieg zostawiając kolegę za sobą, liczyłem że mnie potem złapie.Od 70 km zaczęło już lać konkretnie ale byłem jeszcze nisko więc było ciepło odliczałem w głowie kilometry do ostatniego najtrudniejszego podejścia, na 80 tym km. Wiedziałem,  że lekko nie będzie i do tego będzie już ciemno.To podejście to trzeci poziom trudności. Wyobraźcie sobie stromą górę, po której spływa potok błota z gliny a wasze nogi zapadają się powyżej kostek. Jest ciemnom jesteście przemoczeni i z każdym krokiem wyżej robi się zimniej i zimniej. Ścieżka wije się serpentyną a jedyne co widać to rzeka błota i czołówki zawodników gdzieś tam wysoko – jeśli skieruje się głowę do skrajnego wygięcia do tyłu bo tylko w takim wychyleniu widać ta jest stromo. Na szczęście to zaledwie 5 km do punktu. Jedyne czego pragnę w tym momencie to dostać się do bufetu i wybić coś ciepłego oraz ubrać długie getry i zapasową bluzę. Generalnie wychładzam się błyskawicznie.9 bufet jest na wysokości ok 1650 m 90 km, końcóweczka. Dochodzę do tego miejsca skrajnie wyziębiony, mięśnie mam zamarznięte ledwo się ruszam, telepie całym moim ciałem do tego stopnia, że wylewam zupę choć jej dostałem zaledwie 1/3 kubka. Proszę o dolewkę – słyszę nie bo dostaje każdy równą ilość. Zostaje mi ciepła herbata z proszku do wyboru malinowa lub cytrynowa. Wypijam trochę ogrzewam ręce przy palnikach kuchenki. Wlewam ciepłą herbatę do softflasków, które teraz grzeją mi klatkę piersiową. Zakładam na siebie wszystko co mam, ściąganie butów trwa wieki bo nie mogę zamarzniętymi palcami odwiązać sznurówek w końcu zdejmuje buty zatapiam stopy w zimnym błocie i wkładam na siebie leginsy. Tu pierwszy raz i jedyny mylę trasę. Ten etap to pętelka, mamy wbiec 500 m na przełęcz i zbiec do bufetu by skręcając w lewo udać się na ostatni zbieg do mety. Do tego punktu jeszcze biegłem dobrze połykałem kolejnych zawodników teraz miałem to już gdzieś. Sport przegrał z potrzebami pierwotnymi.2Nie widzę strzałek gdzie mam iść, leje jak cholera ciemno i zamieszanie na bufecie powoduje, że zaczynam podchodzić drogą zejściową pętli. Po ok 100 m zatrzymuje się zawodnik zbiegający i informuje mnie, że idę w złym kierunku i pokazuje gdzie biegnie szlak. Wracam na bufet, okazuje się, że wejście na ostatnie kilometry trasy wiedzie przez namiot. W namiocie ustawiona była dmuchawa ciepłego powietrza, oj nastałem się tam trochę by odtajeć. Po przejściu przez namiot/bramę wszedłem na poziom 4 master level tych zawodów. Ok 8 km podejścia 500 m przewyższenia, na szczęście szeroką łatwą drogą, którą w normalnych warunkach można śmiało grzać do przodu. Ja jednak miałem włączony tryb zombie i powłóczyłem nogami znów zmieniając się w sopel lodu. Ściganie się o dobry wynik zostawiłem na podejściu do bufetu, teraz chciałem to tylko skończyć. Dojść do mety wejść pod ciepły prysznic i zakończyć tą mękę. Dlaczego nie zszedłem z trasy ? Nie wiem ? Powinienem był to zrobić, chyba mózg był zbyt zamrożony by trzeźwo myśleć. Przecież nie jestem zawodowcem i mam ten komfort, że nie muszę ryzykować zdrowiem dla wyniku. Kolega Kurczyk był mądrzejszy, jak się okazało zszedł z trasy na tym punkcie był jeszcze bardziej wykończony niż ja. Świetna decyzja. Jakoś doczłapałem się do przełęczy, z której zobaczyłem koniec swojej udręki – światła miasteczka w dole. Niemal na wyciągnięcie ręki. Dość długiej ręki, tak na 10 km miasteczko leżało 200 m niżej. Znów pojawiły się kamienie, śnieg lód, strumienie czy niemal rzeki tony błota i oczywiście cały czas lało. Dobra wiadomość to taka, że to chyba wszystko co mogło się nam tu przytrafić więc gorzej nie będzie. Ta optymistyczna myśl utrzymywała mnie przy życiu, wiedziałem że to ostatni poziom tej gry i zmierzam do końca. Schodziłem 2 godziny ….11Na mecie czułem tylko ulgę, że to koniec liczyłem na coś do jedzenia ale nie za bardzo było – jakaś ciepła „zupa” i tyle. Teraz szybko do biura zawodów jakieś 500 metrów dalej po rzeczy na przebranie potem kilometr do prysznica i do namiotu. Na trasie został jeszcze trzeci Tomek, nie wiem jakim cudem przy takim zmęczeniu dał radę ale dotarł też. Brawo ! Game Over ! Wracamy do domu.Zapis mojego biegu:Film organizatora z tegorocznej imprezy:
Wynikigaleria sportograf

Bieg o koronę Księżnej Dąbrówki 2016

W lasku, do którego mam 3 km i w którym często trenuje w ostatnia niedzielę maja odbywają się zawody biegowe Bieg o Koronę Księżnej Dąbrówki na 10 km. Nigdy nie startowałem w tak, krótkim biegu tym razem nadarzyła się okazja gdyż jeden ze znajomych ze Skórzewo Biega odstąpił mi pakiet. Dzięki Łukasz !

Był tylko jeden, za to poważny problem. Bieg na 10 km traktuje jako sprint a nie wyleczyłem do końca Achillesa :/ Odzywał się po każdym mocniejszym treningu w III strefie. Postanowiłem zaryzykować i wystartować. Wmówiłem sobie, że jak będzie źle to zejdę z trasy lub zwolnię, przecież nie zależy mi na tym, to tylko zabawa, mocniejszy trening 🙂Gdy już sam siebie przekonałem i załatwiłem przepisanie numerka u organizatora w niedzielę rano o 9:00 pojawiłem się po pakiet startowy. Mimo wczesnej godziny był już ruch na miejscu, w pakiecie była koszulka i rzeczy od sponsorów wafle i sok. Pogoda była jeszcze trochę deszczowa ale ciepło, zapowiedzi na godzinę startu były takie, że ma być jeszcze cieplej i słonecznie. Zatem będzie duszno. No i dobrze, lubię i taka pogodę przynajmniej po deszczu nie będzie się kurzyło.Na start miałem blisko – z domu to 3,5 km, postanowiłem zatem się przebiec dla rozgrzewki. Bieg główny czyli na 10 km miał limit 500 osób i niewiele mniej się pojawiło.Plan na bieg był taki by 5 max 6 km biec spokojnie ale mocno w tempie ok 4 min/km a potem przyspieszyć do 3:40. Generalnie czułem się mocny i plan nie był jakoś specjalnie trudny do wykonania.13301381_1079770612092695_5177994148698737609_oWystrzał z pistoletu oznaczał start, ruszyliśmy jak to można było się spodziewać w szybkim tempie,  czołówka uformowała się od razu. Z nimi nie miałem w planie biec bo musiałbym planować czas ok 35 minut a to dla mnie za mocne tempo mój target na ten bieg to 40 minut.startPo pierwszy dwóch kilometrach w tempie poniżej 4 minut można było uspokoić oddech bo już poukładali się wszyscy w czołówce. Wbiłem się w planowane tempo i spokojnie kontrolowałem czas. Na 3 km jakiś gość uczepił mi się na plecach i dyszał jak lokomotywa, raz nawet mnie podciął stopą tak blisko się trzymał. Denerwowało mnie to trochę i po 2 km spytałem czy może biec swoim torem a nie tak biec sobie w tunelu ale zignorował mnie – może nie miał siły odpowiedzieć. Zwolniłem na moment by mnie wyprzedził i dał mi spokój. 6 km trochę przyspieszyłem i obudził się Achilles. Niestety bolał ale zdecydowałem się, że jeszcze pobiegnę, przyspieszyłem no i coś jakby strzeliło w nodze. Wyraźnie słyszałem jakby trzask, zamarłem ! Czy to strzeliło ścięgno ?? Ból był bardzo mocny, zacząłem kuleć na prawą nogę, która teraz służyła tylko do opierania się i biegłem tylko na lewej.Nie to nie mógł być Achilles bo ból byłby nie do zniesienia może mi się przesłyszało ? Jednak ból nasilał się, jednak teraz nie bolał Achilles ale gdzieś wyżej pod mięśniami jakby dwie gorące kule były w środku. Zwolniłem jeszcze bardziej. Zostały niecałe dwa kilometry i ból. To wszystko co miałem.Miałem zejść z trasy przecież, ten bieg nic nie znaczy, mam inny ce i to już za 3 tygodnie. Tak to wszystko prawda jednak zdrowy rozsądek chyba został w domu lub zgubił się po drodze. Na klacie miałem numer a jak numer to znaczy, że się ścigam. No i dupa nie zszedłem z tej cholernej trasy. Stanąłem w miejscu nie mogąc biec, musiałem kilka sekund poświęcić na reanimację nogi i zlikwidowanie kolki, która dość poważnie utrudniała mi oddychanie. Skąd u mnie kolka ? hmmZostało 1200 m.Wyprzedził mnie biegacz z Night Runners krzycząc, że to już końcówka, że dam radę.końcówkaOk ruszam dalej, zapomniałem o bólu, poradziłem sobie z kolką zatem prę do mety. Setki razy biegałem ten ostatni kilometr na treningach na interwałach w tempie 3:20 więc co ? nie dam rady tych kilku minut wytrzymać i tym razem ? DAM RADE !Łuk w prawo potem łuk w lewo i ostatnie 600 m prostej do mety. Widać kibiców, metę oraz słychać spikera, jakaś dziewczynka odlicza kolejno zawodników. Kolega z night runners 17 – sty ja 18 – sty ktoś za mną 19 – sty. Trochę smutno, że plan się nie udał ale miałem na to zwis w tym momencie chciałem to już skończyć i sprawdzić co z nogą.Wtem zza lewego ramienia zauważyłem kolegę z „numerem 19” na pełnym speedzie, który bezpardonowo przypuścił atak na mój numerek, do którego już się przyzwyczaiłem. Oj nie ! nie oddam osiemnastki, redukcja i gaz do dechy, tempo wskoczyło poniżej 3 minut. Zniknęło wszystko, został jeden cel – utrzymać numer 18 !Pozycja utrzymana 🙂13323359_1079776358758787_6723588551955307587_oNa mecie sprawdzam nogę, rozciągam się – dziwne nie czuje bólu, jest nawet jakby lepiej. Ból wrócił jak tylko mięśnie ostygły. Te 3 km, które dzieliły mnie do domu szedłem godzinę 🙂Tempo na poszczególnych kilometrach, wszystko żarło do 6 km ….czasySama impreza bardzo fajnie zorganizowana, dużo biegaczy, trasa oznakowana bardzo dobrze z informacją na którym jest się kilometrze. Jeden punkt z wodą na 5 km tam też był pomiar czasu. Pogoda była dobra, nie za ciepło nie za zimno. Na mecie poczęstunek z wody/izo oraz ciasta drożdżowego. Dużo kibiców na mecie a na trasie sporo fotografów – sami zresztą zobaczcie ile jest z tak krótkiego dystansu zdjęć ! Link do wyników z biegu.Czy pobiegłbym ten bieg raz jeszcze ? Tak, fajna zabawa polatać tak z hartami ale na pewno już bez kontuzji bo teraz to nie wiem co z biegiem w Alpach, za 3 tygodnie 100 km czeka na mnie. Czy wyzdrowieje do tego czasu na tyle by móc biec ? Walczyć nie będę raczej po tej kontuzji ale przynajmniej to przebiec i zdobyć punkty potrzebne na biegi w roku 2017…. Jakie to bieganie stało się skomplikowane :/Tak wyglądała noga na drugi dzień. Jestem obecnie po USG i wiem już, że nie ma nic zerwanego. Teraz więc szybka regeneracja i trzeba być dobrej myśli.awaria    

Maturalne hasanie zaliczone na 5

4:00 rano budzik zrywa z nóg, czas wstać i jechać na dworzec. Do autobusu wpadam 10 minut przed odjazdem, autokar pełen ludzi, szukam Magdy ale jej nie widzę :/ Znajduje miejsce do siedzenie i wysyłam info sms, że ja już jestem.Cisza.SMS od Magdy przychodzi 5 minut po odjeździe: „pip !  zaspałam !”hehe pięknie się zaczyna nasze górskie bieganie. Na szczęście jest jeszcze PKP i wszystko się dobrze układa. Magda dosiada bike i mknie na dworzec.magda_bikeWe Wrocławiu zgarnia nas Tomek i grzejemy na Kowary. W schronisku na Przełęczy Okraj robimy szybką kawę,  jedzonko i po godzinie jesteśmy już gotowi do biegu.Na ten dzień w planach mieliśmy 30 km głównie po stronie Czeskiej, dla wszystkich nas to dziewicze tereny.Przełęcz Okraj – Mała Upa – Pec pod Śnieżką- Modry Dul- Dom Sląski- Śnieżka – Jelenka – Przełęcz Okraj 30 km 1456 m +sobotaSpacerek biegowy zaczyna się asfaltowym zbiegiem przez kilka kilometrów. Zachwyca nas czeska strona Karkonoszy, zupełnie inny Świat w porównaniu z Polską, która na tym tle wypada niczym Białoruś. Albo Czesi nam uciekli albo my się cofamy w przyspieszonym tempie choć stawiam na oba warianty. Tak czy siak wypinamy się na szarość i mkniemy w kolory.assGdy kończy się asfalt zaczyn się ostre podejście w lesie i już mordki nam się uśmiechają.colorsPo wspięciu się na pewną wysokość oczom naszym ukazała się Śnieżka od strony czeskiej, dla nas to pierwsze spojrzenie na tą górę z tej strony. Prezentuje się świetnie !snezkouNie zdążyliśmy otrząsnąć się z tego widoku a już przed nami wspaniały techniczny zbieg po kamieniach wąskimi serpentynami. Zbieg aż do samego Pec pod Sneżkou.serpentynkiZostało nam ostatnie długie podejście czerwonym szlakiem do Chaty Vyrovka i tam dalej już w kierunku Domu Śląskiego gdzie planujemy małą przerwę na coś ciepłego. Gdy weszliśmy już na szlak prowadzący od Chaty do Domu temperatura mocno się zmieniła. Było zimno i wietrznie, no i było jeszcze całkiem sporo śniegu na szlaku.sniegGdy wyszliśmy z Domu Śląskiego szczyt Śnieżki był owiany chmurami i widać było, że mocno tam wieje :/ Nie byliśmy ubrani na takie warunki więc ostatecznie nie weszliśmy na Śnieżkę obiegliśmy ja dołem. teraz zostało już tylko niecałe 8 km do schroniska głównie po kamieniach, które ktoś poukładał niczym płytki a ostatni km to bardzo stromy zbieg asfaltem gdzie rozwijamy kosmiczne prędkości – średnia tego kilometra to 3:33 min/km na moim zegarku a max 2,55 🙂butyZadowoleni z trasy wchodzimy do schroniska by odpocząć i wziąć prysznic. No i tu kończą się dobre wrażenia a uśmiech znika z twarzy. Warunki prezentowane przez Schronisko na Przełęczy Okraj są katastrofalne. Z całego serca odradzamy nocleg tutaj, na trzeźwo nie da rady tutaj przetrwać więc jak zamierzacie zrobić sobie tutaj zgrupowanie sportowe bez upijania się to nie jest to dobry wybór. Lepiej przejść kilkadziesiąt metrów na czeską stronę i wypocząć jak człowiek nie jak dzikus. Warto tu przyjechać bo jako baza to miejsce jest idealne – można dojechać autem pod miejsce noclegowe i od razu ruszać w teren bez tracenia czasu na podchodzenie.Po nieprzespanej nocy z uwagi na libacje alkoholowe reszty mieszkańców schronu, hałasującej lodówce, czy głośnej muzyce wstajemy w niedzielę rano z zamiarem zrobienie małego treningu wzdłuż granicy w rejonie Łysociny. Z opisów wynikało, że jest to w większości miękki trawiasty teren z ładnymi widokami.Trasa długość 16,4 i 606 m+niedzielaNoc okazała się być mroźna rano było ok 2 stopni a w nocy poniżej 0. Zatem ubraliśmy się dziś już trochę cieplej i wybiegliśmy na szlak.stratAleż to była przyjemna trasa ! Miękko, co stanowiło swoisty chillout dla naszych mięśni po wczorajszych kamieniach. Kolejną zaletą tej trasy to był niemal brak turystów, spotkaliśmy 2 pary na prawie 17 km odcinku. A widoczki ? Pierwsza klasa !Chciałoby się tu pobiegać więcej jednak czas jest nieubłagany – pora wracać do domu. Pozostało nam jedynie zrobienie kawy i powrót do rzeczywistości.qnfiKarkonosze mają coraz mniej szlaków, których nie znamy ale nadal skrywają swoje tajemnice więc na pewno wrócimy tu z kolejnym wypadem biegowym.1 2 3 4

Wielka Prehyba 2016

2
Słowacki wielkim poetą, był to nam wbijali w szkołach do głów. Pieniny są piękne tego nikt nam wbijać nie musi wystarczy tam raz pojechać by to wiedzieć i pamiętać.Z racji odległości a raczej fatalnego połączenia nie bywam to za często ostatni raz kilka ładnych lat temu na zawodach MTB – do dziś mam wyryty obraz łąk z widokiem na Trzy Korony i Tatrami po lewej. Czy zjazd rynną z rzeczką do Szczawnicy. Widok ten mam na zawsze w głowie.Dlatego nie wahałem się długo przed zapisaniem się na bieg po tym samych trasach, którymi śmigałem rowerem. Udało się załapać na ten bieg bo niestety i tu jest losowanie i nie każdy z chętnych ma możliwość ułożenia sobie startów na przyszły sezon jakby chciał – trzeba liczyć na szczęście podczas losowania. Mnie się udało !Zbliżał się dzień startu a ja nie miałem transportu – auto musiało zostać w domu. Pojawiła się nieoczekiwanie informacja kolegi biegacza, że ma wolne jedno miejsce z Warszawy. Hmm pomyślałem, czemu nie jechać przez Stolicę ? Zostało załatwienie dojazdu do Wawki tu pomógł blablcar – Pan kierowca BMW serii 7 mknął autostrada A2 z prędkością 200 – 220 na godzinę prowadząc jedną ręką a drugą paląc papierosa równo co 30 minut. Pomyślałem – już po mnie, zginę tu ! O dziwo przeżyłem, płuca trochę bolały po papierosach ale wsiadłem w Pruszkowie do pociągu i pojechałem do Warszawy gdzie po chwili pojawił się kolega Grzegorz.bwsTu już inna sytuacja – wiadomo biegacz rozmowa była już normalna 🙂 Po drodze wsiadła jeszcze dziewczyna Grzegorza i kolejny biegacz Tomek. Obaj Panowie postanowili zmierzyć się z Niepokornym Mnichem niemal 100 km trasą. Na dzień dzisiejszy dla mnie to kosmos. Do Szczawnicy docieramy po 21 dla mnie to 12 godzin w podróży niestety :/Odbieramy pakiety startowe mega mega wypasione 😉 No dobra nie biegamy dla pachnących mydełek i koszulek jak to ktoś powiedział 😉 faktem jest, że jak lubicie taki sympatyczny gest organizatorów jak jakiś żel, napój buff czy cokolwiek innego to sorry tu wersja PURE LIGHT SERIES bez udziwnień – numerek, mapka i worek na śmieci tu jako worek na przepak.Teraz szybko zlokalizować miejsce noclegu i spać spać spać. Start 9:00 chłopaki o 3:00 😉 Sprawdzam jeszcze po raz kolejny pogodę – ma być na starcie ok 5 a potem do ok 10-12 i pochmurnie, deszcz ok 17 więc pięknie.Rano jedzonko, szykowanie i na start który mam 600 m od domu. Rześko, ubieram na drogę rękawiczki i wiatrówkę. Na starcie waham się czy jej nie zdjąć, ostatecznie bez ściągania na razie. Start dość dziwaczny – biegnie się wąskim mostkiem na końcu którego są dwa metalowe pachołki 🙂 Dziwne, ale chyba nikt na nie nie wpada ah ta kocia zwinność ultrasów 🙂13048166_883955301750632_1841015764963398628_oPierwsze kilometry to wspinanie się zapewne jak większość i ja zaplanowałem spokojniejszy ten odcinek by w połowie przyspieszyć. Biegnie się bardzo dobrze, jest sucho co rusz widać ośnieżone szczyty Tatr. Organizator przygotował 3 bufety na 13, 23 i 35 km tak +/- . Nawet nie wiem co tam było bo staram się jeść i pić swoje sprawdzone produkty, na drugim skusiłem się izotonikiem i to był błąd bo złapała mnie kolka po kilku krokach. Nie dla mnie chemia jednak :/ Zjadłem swoją kulkę mocy popiłem izo z miodu, cytryny i soli i przeszło, mogłem biec dalej. Od pierwszego do drugiego bufetu trasa pokrywa się z Biegiem 7 Dolin w Krynicy czyli od Prehyby aż do Obidzy, który to bieg pokonywałem kilka miesięcy wcześniej. Jednak nie przypominała mi się ta trasa nic a nic :/ Ot leśne górki i pagórki.  Od Obidzy wg mnie zaczyna się najładniejszy fragment trasy i to jest ten odcinek , który mam wyryty w pamięci. Długie zbiegi i podbiegi łąkami, na których wypasane są owce a w oddali widać i Tatry i szczyty Trzech Koron.13055194_883994295080066_4417796856548455659_oTa część trasy wg profilu wyglądała jak jeden wielki zbieg do mety z drobnymi wypustkami. Wypustki te okazały się ściankami wspinaczkowymi, zarówno wejście jak i zejście z nich nie było szybkie przynajmniej w moim wykonaniu. Ostatnie 2 km trasy to dwa takie ostre niczym zęby rekina podejścia a na koniec zbieg rynną z kamieniami i błotem. Całe 40 km buty były niemal czyste ostatni zbieg zmienił je natychmiast w błotną papkę 🙂 Zostało jeszcze 800 m po kostce brukowej do mety. Planowałem ok 4:30 minut jednak nie dałem rady, założyłem że nie dam rady pocisnąć wcześniej no i 12 godzinna podróż tez zrobiła swoje. Czas na mecie to 4:54 i tak nie jest przecież zły jak na ta trasę o długości 43,3 km i 2000 +.Co ciekawe, wydawało mi się, że początek biegłem wolniej bo i taki był plan jednak jak wynika z artykułu początek miałem szybszy o 6,61%. Chyba wynika to z faktu, że końcówka to były dość trudne podejścia i zejścia wymieszane z bardzo szybkim zbieganiem. Dużo było szybkiego zbiegania ale widać to podchodzenie i schodzenie zajmowało dużo czasu procentowo, stąd wydawało mi się że biegłem szybciej co nie miało przełożenia na realia.MetaNa mecie było piwko oraz makaron. Piwo wypiłem od razu a na makaron wróciłem jak się przebrałem. Potem lekki spacer, rozciąganie i o 20:30 podjechaliśmy na rozdanie pucharów najlepszym zawodnikom. Po ceremonii zwyczajowo jest losowanie fantów dla zawodników, no tu organizator miał swoją metodę na losowanie 🙂 Pominę to milczeniem bo jak mam mówić źle to lepiej nic nie mówić 🙂 Lub można powiedzieć, że losowanie było awangardowe 🙂Podsumowując, impreza udana bo teren przepiękny, trasa oznakowana bardzo dobrze, pogoda dopisała, startowała polska czołówka biegaczy. Nie złapała mnie kontuzja, buty się sprawdziły po biegu nie mam dolegliwości mogę trenować po regeneracji bez przeszkód dalej. Jednak dla mnie to chyba ostatni raz raczej nie będę tu kolejny raz startować – za daleko, trzeba by tu przyjechać ze dwa dni wcześniej co też generuje i tak niemałe koszty nie licząc wpisowego. Zresztą świetnych imprez u nas czy za granicą jest cała masa a góry są wszędzie piękne. Jednak jak ktoś ma tu szybki i łatwy dojazd to polecam jak najbardziej te tereny.Teraz czas na Alpy !