Półmaraton otrzymał, m.in. Złote Kozice za najlepszy bieg górski na długim dystansie, za debiut organizacyjny roku 2014, a w drugiej edycji otrzymał I miejsca w kategoriach: „Biegi Górskie” i „Województwo Dolnośląskie”. Trzecia edycja biegu została nagrodzona aż w siedmiu kategoriach, otrzymując pierwsze miejsca za Najlepszy Bieg Górski i Najlepszy Bieg Dolnośląski, drugie miejsce w kat. Biegi Kameralne, zaś trzecie miejsce – Biegi Niezwykłe. Wyróżniony został też nagrodą Srebrnej Kozicy 2016 i 2018 roku.
Mamy 2019 rok i niemal 800 osób startujących łacznie ze mną. Trzeba było sprawdzić ten bieg !
Niedziela 12 maja przywitała nas deszczem i ochłodzeniem (5 stopni) – idealna pogoda do biegania ciut trudniej w górach ale nie ma trudności nie ma zabawy.
Na miejscu byłem 45 minut przed startem, parkingi były już zapełnione po brzegi jednak udało się znaleźć miejsce na bocznej uliczce i jak się okazało było to lepsze rozwiązanie, gdyż z uwagi na deszcz trawiaste podłoże drugiego parkingu okazało się pułapką dla aut pozbawionych napędu 4×4 🙂 Wydawanie numerków odbywało się bardzo szybko i sprawnie a w pakiecie były batony, wafle ryżowe sponsora Sonko oraz drzewko do posadzenia – jodła 🙂 Będzie pamiątka na lata :))
Przydałaby się przebieralnia, ponoć gdzies była ale nie zauważyłem. Mijam więc kolejkę gigant do ToiToi sztuk 8 i idę do auta się przebrać. Lekki rozruch potem jeszcze pajacyki na stadionie, bo organizator zapewnił instruktorkę Dorotę Skwark z Wałbrzycha, która rozkręcała zawodników więc, żal było nie skorzystać.
Start /Meta
Ustawiam się na start gdzieś w połowie i z 2 minutowym poślizgiem ruszamy o 10:02.
Trasa rozpoczyna się szybkim ok 5 km rozbiegiem po asfalcie, tempo jest dobre ale za daleko się ustawiłem i trzeba się przedzierać więc trochę za wolno to pobiegłem. Kończy się asfalt zaczyna się pionowa przygoda ! hip hip hura ! Od razy wpadamy na błotną stromą ścieżkę, to podejście na kilka km. Z uwagi na warunki i brak butów na błoto zabrałem moje stare Mizuny Hayate, mające ponad 1000 km przebiegu i niemal tyle samo dziur. Jak już mam upierdzielić trzewiki to niech to będą te co i tak są przeznaczone do utylizacji, no i to jedyne które jako tako ogarniają błoto. Zaskoczyły mnie pozytywnie ! Podczas treningów w parku w czasie deszczu często na twardym mokrym podłożu jeździłem a tu w głebokim błocie dawały radę, oczywiście na zbiegach traciłem sporo bo jednak uślizgi były spore jednak to i tak lepiej niż się spodziewałem. Po zdobyciu pierwszego podbiegu mamy w miarę równy teren, gdyby nie niskie chmury w których biegliśmy byłoby widać nasz kolejny cel – Górę Borową. Teraz wszystko spowite było mgłą, fajny klimat to robiło !
Ostatnie podejście pod G. Borową poprzedzone było bufetem, nie wiem co na nich było bo się nie zatrzymywałem ale wolontariusze dzielnie dawali radę, wyciągali ręce z kubkami, które po wypiciu można było oddać do strefy zrzutu 3 metry dalej więc nie było smiecenia na trasie – chyba 🙂
Tu łykam żela, bo to ostatnie mocniejsze podejcie i połowa trasy. Druga jest zdecydowanie szybsza. Pierwsze 10 km to 565 m przewyższenia drugie to 206 . Zatem pierwsza połowa na rozkręcenie się a potem dzida. W moim przypadku pierwsza dziesiątka to średnie tempo 5:43 a druga 4:55 a finisz 4:05. Obawiałem się podejścia bo pamietam zejście z tego szczytu, jednak podchodziliśmy nie aż tak stromym szlakiem i dość szybko znalazłem się pod wieżą widokową na Górze Borowej. To najwyższy punkt tych zawodów co nie dziwi, bo Góra Borowa jest najwyższym szcztem Gór Wałbrzyskich 853 m n.p.m. a na jej szczycie od niedawna jest piękna wieża widokowa – mpgła by być tak ze 3 m wyższa ale nie ma co marudzić. Jak ktoś tu będzie to polecam zatrzymać się na dole na obiad w Hotelu „Zacisze Trzech Gór”.
Teraz już tylko w dół. Oj ! jak brakowało tu kamerzysty ! Zbiegalismy jak szaleni z tego stromego zbocza, kto tam był wie jak to wygląda, a trzeba dodać do tego błoto, korzenie i skrywające się pod dużą warstwa mokrych liści i ziemi czychających na nasz błąd kamieni. Lecieliśmy tam poniżej 4 minut na km wznosząć za sobą gałęzie, błoto, wodę, kamienie … Szalony zbieg. Chwilia odpoczynku od techniki na szerszym odcinku ale tu prędkość jeszcze większa i tak dolatujemy do Przełęczy Koziej i tu ostry skręt i znów w dół jeszcze bardziej dzikim szlakiem pośród krzewów wijącą się koleiną wypełnioną po brzegi błotem skrywającym nie wiadomo co. Dobrze, że prędkość tu była wysoka i zanim myśl powątpiewania dotarła do mózgu nogi wbijały się po kolana w błoto i tylko dzięki zatopionym w nim gałęziom udało się odbić od dna i pędzić dalej.
A dalej mieliśmy do zdobycia Górę Zamkową, na której szczycie stali rycerze broniący zamku – musieli znaleźć tunel czasoprzestrzenny i dzielnie bronili swej fortecy. Trzeba było znów przyspieszyć by nie dać się im złapać 🙂
Pogonieni przez rycerzy mkniemy w dół w połowie ślizgając się na błocku w połowie lecąc nad nim i tak trafiamy przed tunel bez światełka na swoim końcu. To najdłuższy tunel kolejowy w Polsce nie dziwi więc brak światełka na końcu bo go nie widać !!! Tunel w Jedlinie Pod Małym Wołowcem ma aż 1601 m długości i ponad 100 lat ! To dla tego momentu cały bieg miałem na głowie czołówkę 🙂 Bach zapalam mój miotacz światła i mam dzień. Podłoże kamieniste jak przystało na podłoże pod tory kolejowe 🙂 i mnóstwo mnóstwo kałuż. Tunel przecieka w kilku miejscach i gmina właśnie jest w trakcie jego remontu. Na środu tunelu ustawiono kolumny, z których wydobywał się mroczny bas aż ciarki na karku się pojawiły 🙂 Miło !
Bas nie bas trzeba cisnąć bo czuć metę do której zostało jakieś 5-6 km, Tempo w tunelu mieliśmy przyzwoite tj poniżej 4:10, na wylocie czekał kolejny tunel. tunelik 🙂 Przejście podziemne z dworca kolejowego, schodki w dół, schodki w góre kawałek asfaltu i chyżo w błotko. Ostatnie małe wzniesienia przed metą. Tu czuje zmęczenie lekkie 🙂 ale podbiegam wolno bo wolno ale do przodu. Podbiegi kończą się 2 km przed metą w spektakularny sposób – schodami 🙂 Zmuszając do wydłużenia kroku by susami przeskakiwać z jednego na drugi ale ale – nie było tak prosto ! Co jakiś czas mieliśmy zwężenie stopni haha potem znów wydłużenie – zabawa na całego 🙂 Oki schodki się skończyły i oczom ukazuje się meta, yesssss Jest na wyciągnięcie ręki tylko zbiec, ale nie ma tak ! Trzeba biec płaskim zygzakiem jeszcze 1,5 km do niej 🙂 Za plecami słyszałem kolejnego zawodnika co dodawało mi skrzydeł by gonić tego przed sobą, doganiałem ale za wolno, jednak oddalałem się od tego za mną. Zawsze to coś 🙂 Na metę wpadam z czasem 1 godzina 51 minut i 30 sek do miejsca 3 w kategorii zabrakło 4 minut przez co wylądowałem na 15 – było ciasno i chwila odpuszczenia kosztowała stratę kilku miejsc. Tak to bywa na sprintach – trzeba non stop cisnąć 🙂
Na mecie było luźno bez kolejek po zupkę, mało jej było ale była. Coś ciepłego w taką pogodę na pewno się przyda – na forum ludzie pisali, że dla nich zabrakło. Trochę słabo tym bardziej, że zupy było naprawdę na max dwa łyki więc to do poprawy.
Co zapamietałem z tej imperzy:
- zbieg z Borowej cały odcinek pod Górę Zamkową
- pozytywnie zakręconych rycerzy na Zamkowej
- dudniący bassss w tunelu
- sportowy ośrodek, z którego startowaliśmy – pięknie położony, otoczony górami
- kibice, mimo pogody byli na trasie i dopingowali, niektórzy nawet podawali na którym jest się miejscu, ile straty do pierwszego, co będzie na najbliższych kilometrach, przybijali piątki ! Dużo biegło tu lokalnych wyjadaczy a kibice to ich sąsiedzi 🙂
do poprawki:
- bufet na mecie – jeśli faktycznie zabrakło
cena 50 zł pierwsze 300 osób potem 70 zł
limit 4 godziny
dystans z zegarka 21,23 km suma przewyższeń 811 m
[iheu_ultimate_oxi id=”2″] | [iheu_ultimate_oxi id=”3″] |