inov-8 oroc 340 buty na śnieg, lód ale też na mega błoto

0
Z początkiem listopada zakończyłem miesięczny rest i stanąłem przed dylematem w czym biegać w nadchodzących miesiącach. Nie nastawiam się, że ciągle będzie słońce mimo, że początek jesieni to była Polska Złota Jesień. Wiedziałem, że ten piękny okres niebawem się skończy i nadejdą deszcze.Mam co prawda salomony xt wings 3, które jakoś sobie radzą w błocie i już miałem przy nich zostać jednak w głowie miałem plany biegania po Karkonoszach no i mam start w zimowej połówce Gór Stołowych. Zatem zacząłem rozglądać się za butami z kolcami.W sumie rozważałem dwa modele:
  • salomon spikecross
  • inov-8 oroc i tu dwa modele 340 oraz 280
Salomon spikecross to de facto to samo co speedcross tyle, że z kolcami. W salomonach biegało mi się wspaniale jednak dałem szanse firmie, której jeszcze nie znałem a ma ona bogate doświadczenie w biegał terenowych i na orientację. Właśnie to doświadczenie przekonało mnie do butów inov-8 oroc 340. Recenzje wychwalały model 280 jednak jest on o wiele droższy a dwa – ma mniejszą amortyzację. Byty inov na pięcie mają oznaczenie amortyzacji – takie strzałeczki im jest ich mniej tym amortyzacja mniejsza. Model 280 ma 2 strzałki a 340 ma 3.Podeszwa buta jest wykonana z dwóch rodzajów gumy, miękkiej i twardej. Twarda posłużyła na wykonanie potężnych korków, w których mamy aż 9 kolców. Kolce te wykonane są z węglików wolframu – czytaj, są bardzo wytrzymałe na ścieranie :). Do tego kolce te na twardej powierzchni powinny się chować. Chowają się istotnie ale słychać je na asfalcie 🙂Byty jak dla mnie są bardzo wygodne, trochę podobne to speedcrosów, choć trochę jakby sztywniejsze są. Salomony są delikatne jak skarpeta inovy-8 jakby mocniej, sztywniej trzymały moją stopę. Czuje się w nich pewnie. Jedyna uwaga to rozmiarówka. Te brytyjskie 10US to nie 10US różnica na plus z pół numeru.Ok, zatem buty kupione teraz należało poczekać na odpowiednią pogodę by je móc przetestować. Długo nie musiałem czekać na porę deszczową 😉 Po kilku dniach ciągłych deszczów ziemia zmieniła się w papkę błotną i przyszedł czas na test. Wybrałem górki Wielkopolskiego Parku Narodowego pełnego stromych gliniastych zbiegów czy też zasypanych liśćmi mokrych korzeni. Wsiadając do auta miałem banana na twarzy ciesząc się tym biegiem na dodatek lało – pogoda idealna 🙂Na miejscu okazało się, że WPN nie rozczarował mnie i przygotował dla mnie masę błota, korzeni oraz masę śliskich liści a padający deszcz dopełniał całość. Bosko !
oroc 340 na glinianym podbiegu
oroc 340 na glinianym podbiegu
Ruszyłem delikatnie testując trzymanie podeszwy, która mimo papki glinianej jakoś mnie trzymała. Przyśpieszałem i wybierałem coraz bardziej strome singletraki. Nic, ciągle jak po torach buty trzymały mnie pewnie. Miałem wrażenie jakbym biegł po suchym płaskim terenie, zero uślizgów. Biegałem tez poza szlakiem na szagę przez las gdzie nie wiadomo było na co stąpam bo wszystko było przykryte liśćmi, góra dół  i tak w kółko. Ależ mi to sprawiało radość myśli nie skupiały się nad szukaniem najlepszego toru biegu po prostu biegłem przed siebie z punktu A do punktu B bo wiedziałem, że nic nie jest w stanie mnie zatrzymać ;).Nie ma jednak róży bez kolcy. I tak nie ma butów do wszystkiego, przynajmniej nikt nie ma interesu w tym by takie buty produkować 😉 I tak, Oroc nie nadają się na bieganie po kamieniach, to co jest ich zaletą w błocie na kocich łbach jest nieporozumieniem i trzeba być bardzo czujnym. To samo dotyczy betonu czy asfaltu.Wracając do domu liczyłem, że deszcz będzie teraz padał codziennie a jak skończy zacznie padać śnieg 🙂 Niestety na drugi dzień przestało i wróciłem do xt wings. Teraz czekam na bieganie po Karkonoszach. Najbliższy termin za 3 tygodnie :))

Bieg do początków rzeki Łaby

0
Niedawno wybrałem się w Karkonosze. Docelowo miał to być trekking. Raz, że jestem w trakcie roztrenowania dwa ciągle mam kontuzję. Jednak jak to w życiu bywa okoliczności zmieniły się o tyle, że miałem mniej wolnego czasu niż pierwotnie zakładałem jeszcze wieczorem poprzedniego dnia. Jako, że trasę miałem już wgraną do zegarka nie miałem wyboru i musiałem trochę pobiegać by zmieścić się w czasie i zrobić trasę, która jak się okazało miała 31 km, czyli trochę więcej niż powinna a to dlatego, że trochę pobłądziłem 🙂Najpiękniejszy odcinek to fragment od Hotelu Łabska Buda w dól kanionu, mijamy wodospad i biegniemy w dół do rozlewiska rzeki Łaby. Zbieg jest dość stromy dlatego lepiej biec tak jak to zrobiłem od Jagniątkowa w stronę Szyszaka i Śnieżnych kotłów by zbiegać w kanionie a nie wspinać się mozolnie. Wyjście ze Szpindlarowego jest dość łagodne i w sumie można biec tak więc trasa typowo biegowa poza początkiem z Jagiątkowa do Szyszaka jest dość stromo ale da się trochę biec.Trasa wyglądała tak:profil-trasy

Ponta de São Lourenço

0
Będąc na Maderze warto też pojechać na Ponta de São Lourenço czyli najbardziej na wschód wysuniętą część wyspy.Różni się ona od reszty tym, że nie ma praktycznie na niej roślinności tak jak to jest dookoła. Widok jest kosmiczny, jakby rozsypywał się Świat a my stalibyśmy na jego końcu. Sama ścieżka trekingowa jest dość krótka – mi zajęło to 6,7 km i 1,5 godzinki ale dość szybko szedłem takim marszo biegiem.Pamiętać należy o tym, że zawsze tam wieje więc jakiś windstoper wskazany.
szlak na Ponta de São Lourenço
szlak na Ponta de São Lourenço

Salomon Soft Flask 500ml

0
Jeśli jeszcze nie znacie to przedstawiam rewelacyjną buteleczkę Salomon Soft Flask 500ml.Kosztuje ok 80 zł ale można kupić taniej w sieci – ja zapłaciłem za 2 sztuki 22 USD z przesyłką. Tyle o kasie.Dotychczas biegałem z camelback jednak w moim odczuciu ma on kilka wad:
  • trzeba ściągać plecak by móc nalać płyn do bukłaka
  • nie widać ile jeszcze jest płynu
  • rurka zawsze jakoś przeszkadza podczas biegu – przynajmniej mi
  • są różne systemy końcówek, z której się pije jednak nie spotkałem się jeszcze z taką która była by ok. Albo trudno się ją otwiera albo kapie.
O ile w/w nie przeszkadzają podczas trekkingu to podczas biegu ma to już znaczenie. Dlatego zacząłem rozglądać się za innym rozwiązaniem. Mam plecak Kalenji mający dwie kieszonki z przodu , próbowałem tam wsadzić bidon / butelkę. Wchodzą, jednak podczas biegu lata toto strasznie obijając klatę. Butelka generalnie nie sprawdza się, trzeba ją odkręcić i potem zakręcić. Zróbcie to podczas zbiegu…I tak znalazłem Salomon Soft Flask. Ich główne zalety to:
  • są elastyczne niczym dmuchany balonik, nic nie obija się o ciało
  • są zawsze pod ręką
  • nic nie kapie z ustnika
  • praktycznie napój sam płynie jak tylko weźmie się ustnik
Mało tego, przynajmniej w moim plecaku leżą tak że wystarczy schylić delikatnie głowę by się napić. REWELACJAJak widać na zdjęciu gdzie jest używany i nie używany Salomon Soft Flask jednak łapie kolor. Co prawda miałem tam wino ale jednak 😉
Salomon Soft Flask górny jest nowy
Salomon Soft Flask górny jest nowy

Trekking Pico do Arieiro – Pico Ruivo

0
Znów po kilku latach stanąłem na początku szlaku na Pico do Arieiro. Jakże inna pogoda mnie przywitała tym razem. Poprzednio miałem cały czas deszcz i chmury.  O takiej marzyłem ! Słońce, pod stopami chmury – bajka. Warto pamiętać, że chmury zbierają się tu od ok godziny 10 i po południu szlak jest całkowicie zasłonięty. Lepiej więc wyjść wcześniej. Jednak my wyszliśmy ok 13 i w większości pogoda była super – powrót już w chmurach co tez jest fajne. Druga uwaga jest taka, że na koniec dnia (my byliśmy ok 17 ) zamykają kawiarnie i ubikacje.Parking jest darmowy, toalety także. W budynku na szczycie Pico do Arieiro jest są jeszcze dwa sklepiki z pamiątkami – ceny wyższe niż w dole oraz muzeum poświęcone ptakom zamieszkującym te góry.Całość trasy to 10 km w obie strony, kompletnie bez pośpiechu zrobiliśmy to w 4:30 godziny z masą przerw na zdjęcia czy podziwianie widoków. Jest to fragment trasy Madera Ultra Trail więc jak ktoś chce przebiec ten odcinek to ma okazję zrobić to w kwietniu podczas zawodów, które należą do najtrudniejszych w Europie.Pico do Arieiro ma wysokość 1818 m natomiast Pico Ruivo 1862 m. Wydawało by się, że nie ma dużo przewyższeń. Jednak jest ich sporo bo aż 1000 m w plusie. Trasa nie jest trudna do przejścia jednak dla osób unikających na co dzień aktywności może być ciężko z uwagi na spore przewyższenie.
profil trasy
Profil trasy
Po drodze nie ma punktów z wodą, pod samym szczytem jest schronisko, które czynne jest w sezonie i tam można kupić np cole. Zatem polecam zabrać wodę ze sobą i jakieś batony, owoce co kto lubi. W schronisku pod szczytem też jest toaleta. Ze schroniska na sam szczyt jest 500 metrów do pokonania.Na szlak warto też zabrać czołówkę, bo jest 6 tuneli. Jednak lampka przyda się w zasadzie na jeden z nich. Ja tym razem miałem kijki choć nie są potrzebne, obuwie – wystarczą buty biegowe ale terenowe nie na asfalt oraz jakaś kurtka przeciwdeszczowa z uwagi na chmury i wiatr po południu. Do południa warto nasmarować się kremem z wysokim filtrem ponieważ Słońce bardzo szybko spala na węgiel.I to w zasadzie wszystko – polecam tą trasę, jest bardzo widowiskowa.
 

Bieg 7 Dolin 2015 dystans 64 km

1
jeszcze w środę byłem 3600 km od domu relaksując się na ciepłej Maderze i generalnie nie biegałem. Cała moja aktywność sprowadzała się do trekkingu i pływania. Plan na sobotę miałem już zarezerwowany dawno, dawno temu. Lekki hardcore w Beskidach. Mój najdłuższy dystans.Czwartek to czas powrotu z wakacji przepak w domu i w piątek wyruszam w kolejną trasę – kierunek Krynica – Zdrój. 600 km do pokonania. Trasa ta zajęła nam niemal 10 godzin – do samego Wrocławia z Poznania ponad 3 godziny. Nam tj.: Ada, Mikołaj, Paweł i ja. Na szczęście pakiety startowe odebrał nam kolega Rafał (dzięki raz jeszcze) bo nie było opcji byśmy zdążyli. U Rafała w Krynicy zjawiamy się jakoś po 23 potem szybko do naszego domu na krótki sen.Krótki, bo co prawda start był zaplanowany na 8 jednak autobusy z Krynicy na start w Rytrze kursowały o godzinie 6 +/-. Mieliśmy stawić się o 5:30. Ostatecznie spaliśmy 4,5 godzinki Mogło być w sumie gorzej 😉 Nie jest źle. Szybkie śniadanko, sprawdzenie rzeczy ubieramy się i wychodzimy na …na deszcz !Siet jest źle, bo leje dość konkretnie, Paweł minę ma białą niczym jego gips na ręce i zaczyna coś mówić, że chyba rezygnuje. Ja szybko lecę po gore texa.Nic – jedziemy na miejsce gdzie autobusy zabierają biegaczy. Deszcz jakby przestawał padać jednak Paweł podjął trudną dla niego decyzję o wycofie z zawodów. Kto by biegł w deszczu z gipsem na ręcę 64 km w Beskidach ? Zresztą Paweł to stary ultrasowy wyjadacz i ma jeszcze starty w tym roku. Zatem wsiadamy do autobusu razem z Mikołajem, pojawia się też Rafał i jedziemy do Rytra. Droga zajmuje ok godzinki i mija szybko tak jak i deszcz, który na miejscu startu mija bezpowrotnie – pogoda do końca zawodów była wręcz idealna.Godzina do startu mija, na rozciąganiu, nerwowym chodzeniu do toalety i błąkaniu się bez celu. W końcu wybija 8:00 i ruszamy. Początek jest pod lekką górkę po asfalcie więc ruszam szybko by jak najwięcej ludzi wyprzedzić zanim wpadniemy na wąską ścieżkę w lesie. Co jak się potem okazało było dobrym posunięciem, bo od naporu biegaczy pękł drewniany mostek nad strumykiem i trasa się na moment zakorkowała.Przyznam się, że nie przeanalizowałem dokładnie trasy. Widziałem filmiki Bartka Treli z pierwszego odcinka tak połowicznie a drugi etap przewijałem – jak to jest czasu niby nie ma a ciągle go brakuje ??Wiedziałem, że pierwsze km to ciągle pod górę, że ciężki jest 8 i 9 km i od szczytu jest z górki aż do 30 km. Druga część wydawała mi się łatwiejsza, były podbiegi ale krótkie. Zatem nie za bardzo się oszczędzałem w pierwszej części i na szczycie Radziejowej byłem po 1 godzinie  40 minutach. Zresztą jakoś łatwo mi się biegło i na punkcie w Piwnicznej na 30 km byłem po niespełna 3 godzinach. Pomyślałem, że jest dobrze. hehe – naiwniak 🙂Dobrze to w zasadzie już było. Faktycznie podbiegi nie były długie ale nie wziąłem pod uwagę zmęczenia, które coraz bardziej się nasilało. Metry zaczynały się dłużyć jakbym wpadł w jakąś pułapkę czaso-przestrzenną. Na dodatek coraz bardziej bolały mnie przywodziciele i odwodziciele. Mogłem biec ale np jak przechodziłem do marszu to potem miałem problem by rozbujać nogi do biegu. Musiałem energiczniej machać ramionami by wprowadzić w ruch nogi – hehhe sam się z tego śmiałem. Kolejne doświadczenie 🙂 Już wiem jakie ćwiczenia dołożyć w domu.Dodatkowy problem miałem ze stopami, które straszliwie mnie bolały podczas zbiegania – i zamiast biec jak zawsze szybko po prostu zbiegałem. Chyba buty mają już powoli dość i pianka się zbiła. Albo dupa a nie ultras ze mnie 🙂 Niestety nie znam tego rejonu za dobrze więc nie znam poszczególnych górek, ale pamiętam jeden dość stromy odcinek za Wierchomlą. Był to stok narciarski więc nachylenie było dość konkretne, w tym czasie doganiała nas czołówka biegaczy z dystansu 34 km. Przeleciał koło mnie Kamil Leśniak, aż miło się robiło co ten chłopak robił. Biegł pod tą cholerną górę z przerwami na marsz. Piękne ! Oczywiście wygrał te zawody.Druga część tj ostatnie 34 km okazały się dla mnie trudniejsze, głównie z powodu problemów z odwodzicielami i bolącymi stopami. Ale nadal cisnąłem jak tylko mogłem, przerwy na bufetach były krótkie tylko napełnienie butelek i kilka kawałków pomarańczy. Żeli miałem dosyć i nie czułem głodu. Zmęczenia też za bardzo tylko ten ból. A jeden problem to nie problem więc cisnąłęm dalej.Chciałem być w czasie 7:30, wiem że to realne – byłem wytrenowany, nie byłem zmęczony. Na mecie słyszałem, że ból to ściema; cholera że też na to nie wpadłem podczas biegu to dałbym rade wykonać plan.Ostatecznie skończyłem z czasem 7 godzin 47 minut. Jest ok choć wiem, że mogłem pobiec lepiej. Dało mi to miejsce 22 w open i 2 w kategorii choć jak się okazało kategorii wiekowych na dystansie 64 km nie dawano, tylko na 100 km.meta B7DFajnie było by stanąć na pudle ale jeszcze fajniej było słyszeć od moich przyjaciół i znajomych miłe słowa i szczere gratulacje wyniku. Dziękuję za to ! A teraz do pracy bo w przyszłym sezonie planuje biec 100 km więc trzeba trenować 🙂 Mikołaj finiszuje
Wizualizacja trasy

Tatry jako wolontariusz na Biegu Grania Tatr

0
Zaczęło się od wpisu na FB , że poszukiwani są wolontariusze na BUGT, spojrzałem na kalendarz sprawdzając termin. Okazało się,  że w tym czasie mogę spokojnie poświęcić czas na pomoc. Spytałem syna czy chciałby tez pomóc, w sumie dlaczego nie – padła odpowiedź 🙂 Zatem wysłałem nasze zgłoszenie…Po kilku tygodniach dostałem odpowiedź,  że jesteśmy zakwalifikowani i że zostaliśmy przydzieleni do punktu „META”. Zostało zatem tyko zorganizować transport do Zakopanego i tu z pomocą przyszła znajoma, która wybierała się na BUGT ale jako zawodniczka razem ze swoim znajomym. Mamy zatem komplet i ruszamy 🙂 Wyjechaliśmy w środę rano i ok 15 byliśmy na miejscu. Szybko rozbiłem namiot zrobiłem dla nas obiad trochę ogarnąłem to i owo i ruszyłem na zaplanowany na ten dzień trening. Pojawił się mały problem bo miałem w planie zabawę biegową łącznie 17 km ale po płaskim 🙂 Jedyne co mi przyszło do głowy to szlak Pod Reglami i powrót asfaltem ale i tak nabiłem niemal 300+Planowaliśmy jeszcze wieczorem wyjść na Kasprowy by podziwiać Perseidy ale jednak byliśmy zbyt zmęczeni podróżą, a też nie chciałem forsować syna za bardzo tego dnia więc skończyło się na wizycie w Termach.W czwartek mieliśmy już ograniczenie czasowe, ponieważ o 19 był planowana odprawa wolontariuszy gdzie mieliśmy poznać szczegółowy plan naszej pracy. po śniadaniu zatem szybko ruszyliśmy w góry. Plan był prosty – Hala Gąsienicowa – Czarny Staw, Karb, Kasprowy i zejście do Kuźnic. Dla mojego syna była to pierwsza górska wycieczka w Tatrach jednak mimo wszystko dał radę jedynie podejście pod Kasprowy go zmęczyło. Zakochał się w Tatrach ! Co nie jest dziwne w sumie 🙂 Na dodatek schodząc z Kasprowego spotkaliśmy wchodzącego Andrzeja Gołotę, który na moje Witaj Mistrzu tylko machnął ręka i napierał dalej samotnie…[alpine-phototile-for-picasa-and-google-plus src=”user_album” uid=”sportujesie” ualb=”6185977783583277489″ imgl=”fancybox” style=”gallery” row=”4″ grwidth=”800″ grheight=”600″ size=”320″ num=”100″ align=”center” max=”100″]O 19 stawiliśmy się w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich by poznać szczegóły naszych zadań. Najwięcej pracy miały osoby przydzielone do obsługi na trasie dla nich praca zaczynała się kolejnego dnia – osoby z mety zaczynały pracę w sobotę od 8 do końca w moim przypadku do 24. Zakres prac to postawienie mety i później jej zdemontowanie a w trakcie zawodów mieliśmy pilnować bezpieczeństwa zawodników, którzy przebiegali przez ulicę w Kuźnicach (musieli przebiec na druga stronę ulicy)
odprawa wolontariuszy
odprawa wolontariuszy
Mieliśmy zatem wolny piątek. Syn był trochę zmęczony więc postanowiłem, że zobaczy Morskie Oko. Normalnie docierałem tam przez Pięć Stawów jednak tym razem musieliśmy jechać busem i iść 9 km asfaltem w tysiącami ludzi – w taki dzień jak ten przechodzi tą trasą ok 13 000 ludzi z danych TOPRu… Nie jest to fajne ale co zrobić. Cel zawsze jest ładny nawet gdy droga do niego jest taka sobie. MOko zasypane było ludźmi do tego stopnia, że nie szło dostać się do wody, poszliśmy więc dalej w kierunku Czarnego stawu w połowie drogi zaczęła zmieniać się pogoda. Stwierdziłem, że robimy wycof do schroniska na obiad. W momencie gdy odbieraliśmy posiłek przyszła burza. Przeczekaliśmy ją jeszcze trochę po obiedzie i zaczęliśmy wracać. Było trochę chłodniej i przyjemniej po deszczu zatem zbiegaliśmy by tą nudną rasę maksymalnie skrócić. Rozbawiały nas komentarze mijanych ludzi w stylu „o zostawili pizzę w piekarniku” i tym podobne 😉Sobota to nasz dzień pomocy w biegu o 8 stawiliśmy się wraz z innymi na stadionie,
stadion Zakopane
stadion Zakopane
na którym mieliśmy zaraz stawiać metę. Pracy było sporo a czas mieliśmy ograniczony – do 12:30 musiało być wszystko gotowe, zawodnicy wystartowali o 4 rano i zakładano , że pierwszy może się pojawić poniżej 9 godzin. było by słabo jakby zawodnik skończył a my nie 🙂 zatem wszyscy zabrali się do pracy a efekty były widoczne z minuty na minutę coraz większe.
działamy na mecie
działamy na mecie
Gdy już meta była gotowa nastąpił kolejny przydział zadań – kto ma wręczać medale i puchary,
medale dla zawodników - ok 1 kg zakopiańskiej gliny :)
medale dla zawodników – ok 1 kg zakopiańskiej gliny 🙂
ponad 5cio kg puchary dla de beściaków
ponad 5cio kg puchary dla de beściaków
kto sprawdzać obowiązkowy sprzęt, kto dawać depozyt jedzenie pilnować trasy przed metą etc.. My mieliśmy iść na przejście w Kuźnicach na 2-3 godziny i zmiana i tak w kółko aż do końca zawodów. Limit biegu to 17 godzin czyli kończyliśmy pracę na tym punkcie ok 21:20Pierwsza zmiana dłużyła nam się trochę bo nie było jeszcze zawodników pierwszy pojawił się Bartek Gorczyca z czasem 9 godzin i kilka minut.
Bartek Gorczyca
Bartek Gorczyca
Biegł niemal nie zmęczony w asyście Marcina Świerca który filmował ostatnie kilometry biegu po 30 minutach pojawił się zwycięzca poprzedniej edycji Przemek Sobczyk wraz ze swoim dwu osobowym suportem
Przemek Sobczyk
Przemek Sobczyk
kolejnym zawodnikiem był Piotrek Hercog ze stratą 50 minut do Bartka.
Piotrek Hercog
Piotrek Hercog
Piotrek dla mnie jest mocarzem, cały tydzień pobytu w Tatrach trenował sam bieg w zawodach też był treningiem przed UTMB a zakończył go na 3 pozycji. Szacun ! Zmianę kończyliśmy w czasie gdy pojawił się czwarty zawodnik Jacek Zebracki.
Jacek Zebracki
Jacek Zebracki
Wróciliśmy na metę na obiad pomogliśmy trochę też innym na miejscu.
koszulki finisherów
koszulki finisherów
Po 2 godzinach zameldowaliśmy się znów w Kuźnicach tym razem pracy było o wiele więcej bo i różnice między zawodnikami nie były tak duże. Najlepszą zmianą była jednak ta ostatnia gdy już było ciemno fajnie było patrzeć na zapalone czołówki na głowach biegaczy jak zbiegali w kierunku mety. Niektórym trzeba było pomóc naprowadzić ich na trasę bo biegi nie w tym kierunku co kończyło by się wydłużeniem trasy, zapalałem wtedy swoją czołówkę i świeciłem w ich kierunku jakieś 800 m wtedy kierowali się na mnie jak na latarnię 😉Nie zabrakło też niemiłych sytuacji jak choćby ta, gdzie niemal nie zostaliśmy rozjechani przez auto, którego kierowca za żadne skarby nie chciał zatrzymać się na pasach mimo, że stałem twarzą do niego i świeciłem czołówką a zawodnik przebiegał przez pasy. Na pasy wychodziłem wcześniej tak by zawodnicy nie musieli zwalniać a kierowcy mieli czas na zahamowanie. Ten jednak miał widać pilna potrzebę rozjechania nas i musieliśmy uciekać do rowu. Jednak miłych sytuacji było więcej. Masa turystów widać była zainteresowana biegiem, podchodzili pytali się i z niedowierzaniem kręcili głowami na informację o czasie lidera czy o dystansie i trasie zawodów. Były też sytuacje zabawne gdy musieliśmy wypychać nowe volvo, które nie chciało włączyć wstecznego biegu – kierowca bezskutecznie majstrował przy biegach i ostatecznie elektronika wygrała zmuszając go do poddania się. Na szczęście byliśmy blisko i zepchnęliśmy autko na drogę w docelowym kierunku 🙂O 21:15 dostałem informację, że mam już zejść z punktu i wracać na metę. Tam była już dekoracja najlepszych
najlepsi mężczyźni OPEN
najlepsi mężczyźni OPEN
Najlepsze kobiety OPEN
Najlepsze kobiety OPEN
a my po chwili zaczynaliśmy zwijać całą metę. Ja zakończyłem o 24 bo o 5 rano była pobudka pakowanie namiotu i plecaków, powrót do domu o 6 rano.
powrót do domu
powrót do domu
Impreza bardzo fajna, jeśli ktoś będzie się za dwa lata zastanawiał czy pomóc w organizacji najtrudniejszego biegu w Polsce to szczerze polecam i liczę, że spotkam kogoś z Was na trasie bo w planach mam start w tych zawodach !

Wąwóz Su Gorroppu – Sardynia

0
Jakiś czas temu odwiedziłem Sardynię, tym wpisem chciałbym zachęcić Was do zobaczenia najgłębszego lub jednego z najgłębszych kanionów w Europie – Su Gorroppu. Do końca nie wiem czy jest najgłębszy czy nie bo w necie są różne opisy. Tak czy siak robi wrażenie 😉 Ja zatem nie będę opisywał jak tam jest bo każdy kto planuje wypad na Sardynie i tak już czytał o tym wąwozie, ograniczę się zatem to opisu jak tam trafić i kilku zdjęćGłównym powodem jednak tego wpisu jest przekazanie informacji jak tam się dostać. Sam planując wyjazd wpisywałem w google hasło: jak dojechać do wąwozu su gorroppu. Wszystkie opisy, które czytałem zaczynały się zdaniami: „nie jest łatwo tam trafić”. Zatem chciałbym zdementować te informację. Do wąwozu su gorroppu BARDZO ŁATWO można trafićMiejscowością najbliższą jest Dorgali i tam też się kierujemy – jadąc od Dorgali jedziemy w kierunku Cala Gonone drogą SS 125. Cala Gonone jest po drugiej stronie góry, przez którą prowadzi tunel my jednak nie skręcamy do tunelu i jedziemy dalej SS125 warstwicą aż do schroniska, które mieści się przy drodze. Tam jest też opcja wynajęcia przewodnika, który jak zbierze grupę zawiezie Was autem ok 5 km w dół do rzeki i tam dalej musicie iść na piechotę ok 2,5 km. Ja wybrałem opcję bez kosztową po prostu tam pobiegłem tym bardziej, że byłem w schronisku ok 17:30 czyli jak już zwiedzanie kanionu było zamknięte – czynne jest do 17:30 i kosztuje 5 euro. Mimo, że było już oficjalnie zamknięte kaski były na miejscu nie zabezpieczone.Sama ścieżka w kanionie ma trzy stopnie trudności zielona, żółta i czerwona tylko ze sprzętem do wspinaczki przynajmniej ABC tj.: kask, uprząż i lina zapewne też podstawowy szpej tez się przyda. Ja doszedłem do końca trasy żółtej, trzeba być czujnym. Niby są oznaczenia – kropki z kolorem trasy (zielona i mało żółtej) na kamieniach ale jak wracałem trochę kluczyłem. W trasie żółtej kamienie są duże i ciasno porozwalane wszędzie łatwo stracić orientację… zatem bez brawury jeśli jesteście tam sami.Droga powrotna może być albo tą samą ścieżką czyli 2,5 po w miarę płaskim i 5 pod górkę lub ok 2,5 – 3 km pod górkę na Ghenna Silana i tam znów opcja na piechotę 7 km po asfaltowej drodze SS125 do schroniska (delikatnie w dół więc można śmiało szybciej biec) lub wynajęcie motocyklisty za 10 euroStart spod schroniska Rifugio Gorroppu  dalej zbieg do kanionu + dojście do końca żółtej trasy wejście na górę i dobiegnięcie do punktu startu bez jakiegoś wielkiego spinania zajęło mi niecałe 4 godzinki.
trasa i profil su gorroppu
trasa i profil su gorroppu

Cortina Trail 2015

Po zakończeniu biegu na tej trasie rok wcześniej wiedziałem, że za rok chcę znów tu się pojawić i tym razem zawalczyć. Poprzedni wynik ( 7:24) nie satysfakcjonował mnie ale jeszcze nie wiedziałem jaki wynik chciałbym osiągnąć. To była taka idea, chęć bardziej niż plan. Plan pojawił się w grudniu, zaczęło się od treningów – koniec z luźnym bieganiem teraz każde bieganie to trening. Następnie doszło badanie wydolnościowe oraz ogólne badania organizmu. Kolejna układanką była wizyta u dietetyka oraz fizjoterapeuty, gdyż miałem problemy z Achillesem. Tak przygotowany mogłem zacząć działać. Zresztą jest tam tak pieknie, że jak nie biegać ?Dolomity Zimę przepracowałem na budowaniu siły, toteż doszła poza bieganiem siłownia. Dalej to już wytrzymałość i prędkość. Cel miałem już sprecyzowany:
  • plan minimum to czas nie więcej 6:30
  • plan optymalny 6:00 – 6:10
  • szalony 6:00 🙂
Jak widać każda z wersji zakładała poprawienie czasu wyjściowego o niemal 1,5 godziny ! Zatem każdy w sumie był planem szalonym hehe tym bardziej, że miałem tego dokonać w zaledwie 6 miesięcy !Wiedziałem, że lekko nie będzie i tak też nie było. Miesięczne przebiegi oscylowały w okolicy 400 km do tego dochodzi jeszcze siłownia oraz joga/pilates. Treningi biegowe robiłem 5 dni w tygodniu a 2 kolejne joga/pilates.Nie startowałem w zawodach skupiając się tylko na treningu z wyjątkiem półmaratonu Mustanga, który pobiegłem ok miesiąc przez zawodami w Cortinie by sprawdzić na jakim jestem etapie ale też nie miałem zamiaru tam się jakoś ostro ścigać by nie tracić potem czasu na regenerację. Założenie było by biec tak na 70%Poszło ok, spokojny bieg ale wynik był zadowalający więc pozytywnie patrzyłem na start w Cortina Trail.W Cortinie pojawiliśmy się w środę rano, na tym samym polu co rok wcześniej. Tym razem naszych rodaków jakby więcej 🙂 Był i Piotrek Hercog i Kamil Leśniak, który jednak nie zamierzał biec pełnego dystansu LUT a organizator, nie zgodził się na zamianę dystansu na Cortinę więc zakładał zrobić sobie tylko krótki trening. Generalnie Polaków było sporo wszędzie 🙂
Piotr Hercog
Piotr Hercog
Cortina miała do zaoferowania 3 imprezy:
  • Cortina Skyrace – startowało 230 zawodników ukończyło 208 (90%)
  • Lavaredo Ultra Trail – 1200 zawodników ukończyło 746 (67%)
  • Cortina Trail – 995 ukończyło 945 (95%)
Do tego należy dodać ok 500 wolontariuszy na te imprezy i widać skalę tych zawodów.Na ostatnie dni przed zawodami nie miałem planów biegowych jedynie trekking więc uskutecznialiśmy sobie via ferratki plus jakieś tam spacerki po trasie zawodów.
Pogoda sprzyjała co na Dolomity nie jest częste 🙂 Zapowiedzi na dzień startów zakładały jednak deszcze/burze zależy jaka prognoza. Na kilka godzin przed startem pogoda miała być taka, że będzie lekki deszczyk ok 10  i potem po 15 ma zacząć lać. Ja zakładałem być na mecie ok 14 ale reszta ekipy biegła Lavaredo i nie mieli szans na taki czas więc nie wróżyło to nic dobrego tym bardziej, że końcówka dystansu Lavaredo biegła po trasie Cortina Trail i wtedy właściwie zaczynały się problemy – spore przewyższenia , techniczne ścieżki i trudny końcowy zbieg. Jednym słowem trasa Cortiny w warunkach dobrej pogody to już trudności dla biegaczy Lavaredo bo oni mieli już w nogach sporo km co prawda po łatwiejszej części ale dystans robi swoje. A miało padać ! Nie nie padało – LAŁO JAK CHOLERA, była burza z piorunami, krótko ale widać po ilości finisherów że ich zmasakrowała.No nic, wiedziałem że ma padać ale później więc nie brałem GoreTexa jedynie koszulkę z długim rękawem i to co wymagał org. Załadowałem jakieś odżywki, choć nigdy nie brałem nic takiego stwierdziłem, że jak mam się wyrobić to muszę mieć jakieś wspomaganie 🙂 I w drogę na start.O 23 w piątek startowali zawodnicy z dystansu Lavaredo ja miałem start o 8 rano w sobotę. Poniżej filmik ze startu – gdzieś w tym tłumie są i moi koledzy.Cały dystans podzieliłem sobie na 3 etapy tak jak to zrobił organizator dzieląc na 3 punkty pomiaru czasu. Na każdym z tych etapów miałem być odpowiednio:
  • Ref. di Gallina – po 3 godzinach
  • Passo Giau po 4:10
  • meta jak już pisałem wyżej ok 6:10
gotowy na start
gotowy na start
Ruszyłem z połowy stawki, początek to 2 km po asfalcie i przebijanie się w tłumie i następnie wspinanie się do lasu. O dziwo nie miałem wysokiego tętna jak podczas poprzednich zawodów gdzie chyba z nerwów niemal stojąc już byłem w II strefie 🙂 Można było robić swoje czyli wyprzedzać i przedzierać się by na wąskiej leśnej ścieżce mieć już sporo osób za sobą. Biegło się bardzo dobrze i w miarę szybko. Trasa ta sama co rok wcześniej i tak samo piękna na pierwszy pomiar wpadłem z 1,33 minuty straty do planu dlatego pobyt na bufecie ograniczyłem do minimum i szybko ruszyłem na najcięższy etap z dwoma srogimi podejściami. Mimo więc, że na pierwszym punkcie byłem w +/- czasie nie cieszyłem się jeszcze bo wiedziałem co mnie teraz czeka.Nie wiem czy sam sobie to wmówiłem czy faktycznie byłem zmęczony ale pierwsze podejście po punkcie lekko mnie zmasakrowało. Szło się zygzakiem po belkach, myślałem że tam polegnę a po podejściu było lekkie wypłaszczenie i dalej niemal cały czas bardzo długie podejście na ponad 2000 m. Skoro ja tu już umieram co będzie dalej ? Jak dobiegnę do przełęczy i dalej do kolejnej jeszcze bardziej stromej Passo Giau ? Tak to był mój najtrudniejszy moment na szczęście na wypłaszczeniu wróciły siły i mogłem dalej napierać. Na przełęczy jest schronisko, w którym podawali jakieś ciepłe napoje bo było tam chyba zimno i siąpił już deszczyk. Pisze chyba zimno, bo ludzie zarówno turyści jak i obsługa była ciepło poubierana – mi było gorąco. Ale jakbym postał ze dwie minuty to bym poczuł ten chłód. Wypiłem to ciepłe coś 🙂 i ruszyłem może trochę za szybko bo zbieg był dość stromy i pokryty drobnymi kamieniami. Nie mogłem zahamować a zbliżał się zakręt o 90 stopni a za nim przepaść. Tu chyba miałem najwyższe HR 🙂 Na serio, już widziałem siebie lecącego nad polanką kończąc ten romantyczny lot wbiciem w skały. Jednak udało się jakoś trochę zwolnić i wyrobiłem zakręt. Ufff ! Żyję więc napieram dalej.
Passo Giau
Passo Giau
A dalej to mordercza przełęcz Giau plus labirynt wśród kamieni niczym na naszym Szczelińcu oraz zbieg po korzeniach – czyli wszystko co najlepsze. Dodało mi to siły i na Passo Giau wszedłem bez problemu i zmęczenia – a pamiętam jak rok wcześniej tam się męczyłem z innymi.Na punkcie pomiaru czasu miałem stratę 4 minuty do planu ! Rewelacja tym bardziej, że zostało jedno małe podejście i cały czas w dół i tu chciałem mocniej przycisnąć. Teraz już wiedziałem, że plan tak mało realny zaczyna się realizować i jest spora szansa, że się uda !Coś mi nie pasowały kilometry na zegarku już na niby 10 km przed metą nie bardzo mi pasowało to gdzie jestem i co pokazuje mi zegarek. Powinienem mieć więcej niż 10 km do mety. Tak też było, na ostatnim bufecie okazało się, że mam przekłamanie o ponad 2 km – trochę zabolało ale co zrobić. Grzejemy w dół. Dłużył mi się ten zbieg w nieskończoność postanowiłem przyjąć żel na tą końcówkę. Miałem już tylko smak cola z kofeiną, zabrałem sam nie wiem dlaczego. A wiem, podawali w info,  że żel z kofeiną podawać na koniec więc miałem jeden taki i postanowiłem go przyjąć. Choć w głowie mi pojawiło się natychmiast pytanie: kofeina czy ona czasem nie wypłukuje magnezu ? Ale zaraz się uspokajałem, że to przecież żel dla biegaczy więc to pewno nie taka kawowa kofeina tylko sam ekstrakt kopa w dupe na dobiegnięcie do mety.Ok otwieram saszetkę łykam i lecę dalej. No i tak leciałem z 30 – 40 sekund i wtedy stało się coś dziwnego z moimi nogami. Po kolei każdy z mięśni zaczynał sztywnieć , na zmianę tak jakby po kolei włączała się w nich autodestrukcja nazywana skurczem. Nie były to jeszcze skurcze o nie – na razie coraz bardziej sztywniały mi mięśnie raz ten raz drugi. Mogłem jeszcze biec choć czułem się jakbym zamarzał 🙂 Biegłem i starałem się maksymalnie prostować nogi coś na wzór stretchingu 😉 Niby coś to dawało ale byłem akurat na tej stromej ścieżce i każde mocniejsze – a każde takie było – uderzenie stóp o ziemię przenosiło impuls do mięśni i sztywnienie się nasilało. Trudno, musiałem stanąć i zrobić szybkie rozciąganie zanim skurcze zmienią mnie w plątaninę odnóg i reszty ciała. Rozciąganie i masowanie trwało to trochę ale udało się mogłem zbiegać dalej czujnie ale jednak biec ! Wybiegłem z lasu została mała łączka i zaczynał się asfalt ok 2 km. Bolało i nogi były ciężkie jak po jakiejś bitwie ale to tylko siedziało w mojej głowie i w zestawieniu z informacją, która sobie powtarzałem że meta już jest – widziałem już ją z  tego miejsca musiała się poddać i pozwolić mi biec. 6 godzin nie osiągnę ale czy wyrobie się na 6:10 ? Już wiedziałem ,że tak ! Chyba, że skurcze powrócą i zetną mnie z nóg wtedy bym się czołgał 😉 Została mi ostatnia prosta zakręt w lewo pod górkę i prosta do mety.I ten podbieg mnie przystopował – musiałem znów stanąć i szybko masować mięśnie bo skurcze się pojawiły wbijając mnie 300 metrów przed metą w chodnik. Na szczęście puściło ale resztę podbiegu podszedłem na wszelki wypadek.Teraz już tylko prosta do mety, ludzie klaskali i krzyczeli forza polonia, nawet moje imię – jakoś udało im się odczytać je z numeru startowego. Dodało mi to sił i biegłem w tempie 3:20 do mety. Udało się czas 6:06:56 !Dało to 37 miejsce open i najlepszy czas Polaka 🙂Wizualizacja biegu:

Szklarska Poręba – Śnieżne Kotły wycieczka biegowa

0
Pobudka 5 rano szybko ogarnąć obowiązki zawodowe by o 7 być gotowym do wyjazdu na trening w Karkonoszach. Zaplanowałem wycieczkę na ok 20 km i jak zawsze wyszło więcej 🙂 Głównym celem były stawki pod Śnieżnymi Kotłami i pobieganie granią. Cel zrealizowany, trasa jest przepiękna aż do Szrenicy tam niestety jest najgorsza część, zaczyna się nudnym betonowym zbiegiem i kończy asfaltem w Szklarskiej koło Kruczych Skał, po drodze mija się wodospad Kamieńczyka. Biegowo fragment to wykasowania – następnym razem muszę wybrać inną ścieżkę, może po prostu zbiec trasą maratonu karkonoskiego.Z kolei najciekawszym dla mnie fragmentem był odcinek pod śnieżnymi kotłami aż do schroniska Pod Łabskim Szczytem – różnorodny od typowych karkonoskich ścieżek przez kilku metrowe głazy do polanki ze strumykiem a to wszystko z widokiem pionowych ścian Śnieżnych Kotłów. Bajka ! A na trasie było tak:
trasa-biegu
Profil trasy
Profil trasy