Górskie bieganie nad polskim morzem

0
Plaża i morze … gdzie tu góry ? a jednak są ! Sami zobaczcie czy to wygląda na płaski teren ? Profil trasyJakiś czas temu biegałem po Wolińskim Parku Narodowym z Międzyzdrojów biegłem na wschód przez zagrodę żubrów w kierunki Wisełki. Trasa fajna początek górzysty jednak dalej raczej płasko. Tym razem wybrałem kierunek południowy z celem – Jezioro Turkusowe. Kiedyś jechałem tam rowerem ze Świnoujścia więc pamiętałem w którym to mniej więcej miejscu i mogłem biec „na czuja”. Z miasta biegnie w tym kierunku czerwony szlak drogami i chodnikami dystans 7 km – na 6 km skręciłem jednak z asfaltu w miejscowości Wicko w kierunku wschodnim by dalej biec przez łąki. Łąką dotarłem do niebieskiego szlaku, którym już wbiłem się nad jeziorko Turkusowe. Jest tam dość długi podbieg ale nie jakiś hardcore na końcu mamy widok na przebyta trasę i jezioro oczywiście. W tym miejscu zaczyna się już cross z podbiegami aż do końca trasy. Miałem buty do biegania po asfalcie – bo miało być płasko –  więc było wesoło na zbiegach po liściach heheSzlak biegnie dalej na południe po drodze mamy kolejny punkt widokowy wzgórze Zielonka skąd widać Deltę Wsteczną rzeki Świny, Zalew Szczeciński, wody Jeziora Wicko Wielkie oraz Morze Bałtyckie. Widoczny jest także malowniczo położony Lubin a w oddali Świnoujście. Przy sprzyjającej pogodzie widoczne jest również niemieckie miasteczko Ahlbeck. Właśnie w kierunku Lubina zacząłem biec licząc, że będzie jakieś odbicie drogi na wschód jednak nie było dlatego wróciłem do lasu włączyłem nawigację w zegarku i biegłem kierując się nawigacją by mniej więcej biec do punktu wyjścia. Przebiłem się przez las i wybiegłem znów na łąkę w iście górskim klimacieTu wbiłem się w szlak niebieski, który prowadzi wzgórzami prosto do Międzyzdrojów. Trasa jest przepiękna bardzo poszarpana zbiega się na poziom ok 5 m n.p.m. by zaraz niemal pionowo wbijać się na prawie 80 m i ta w kółko, super ! Czasami miedzy drzewami na zachodzie widać było jezioro czy zalew i nikogo na trasie. Nikogo poza komarami 🙂 Były w takiej ilości, że chyba faktycznie mało kto tam się wybiera bo rzucały się na mnie niczym wygłodniałem wampiry. raz, tylko raz stanąłem by zrobić zdjęcie by po chwili ba ! nano chwili  mieć całe gołe fragmenty ciała pokryte komarami. Całe ! Ha ! zatem mam naturalny doping by biec ! Przydało się to na tych stromych podbiegach 😉 Szlag wije się cały dystans trzeba być dość czujnym i wypatrywać oznaczeń, w jednym miejscu tylko zgubiłem ślad ale to dlatego, że po ścince drwale porobili niezły bajzel i kilka nowych ścieżek 😉 Zatem zrobiłem małe kółko ale zaraz zauważyłem daleko w dole znak szlaku i pognałem na złamanie karku motywowany bzęczeniem tysięcy komarów. Na koniec po biegu miałem zabieg krioterapii i to za free bo na nasze polskie morze w tej kwestii zawsze liczyć można 🙂Trasę polecam każdemu jako odskocznie od biegania wzdłuż morza – warto
trasa biegu i profil
trasa biegu i profil
przebieg trasy:

Pudding chia + goja + kokos

0
Aztekowie uważali nasiona chia za pomocne w utrzymaniu dobrej kondycji fizycznej i psychicznej oraz bystrości umysłu. Ze względu na jej właściwości zaliczali chia do pięciu najważniejszych pokarmów. Przez wieki nasiona Chia były używane także jako podstawowe pożywienie dla Indian z południowo-zachodniej części dzisiejszego Meksyku. Mogli spożyć zaledwie 1 łyżeczkę na dzień i maszerować 24 godziny bez przerwy.Prawda, że brzmi interesująco dla nas biegaczy ultra :)) 24 godziny non stop :))Zatem moja propozycja na pudding z nasionami chia jest następujący:
  • ok 150 ml mleka kokosowego (ja kupiłem puszkę 165 )
  • trochę wody
  • 2,3 łyżki nasion chia
  • łyżka miodu – ja kupuje bezpośrednio z pasieki te w sklepach są niewiadomego pochodzenia a w opisie maja że pochodzą z upraw państw UE i spoza – dla mnie to oznacza Chiny
  • jakieś kwaskowe owoce – np kiwi, tu pełna dowolność kto co lubi – chodzi o złamanie słodkiego smaku
  • ja dodaje kilka suszonych jagód goji
Przygotowanie:Nasiona chia + jagody goji zalewamy mlekiem kokosowym i dolewamy trochę wody mieszamy i odstawiamy na kilka godzin do lodówki, dlatego ja to przygotowuje sobie na koniec dnia by mieć na drugi dzień po treningu słodki deser. Następnie wyciągamy z lodówki dodajemy owoce i zajadamy się pycha deserem.Smacznego 🙂 

Dziewicza Góra – górskie bieganie w Poznaniu

Dziewicza Góra koło Kicina wznosi się niemal na 145 m n. p.m. i jest w mojej opinie drugim świetnym miejscem na „górskie” bieganie w okolicy Poznania. Pierwsze miejsce dla mnie to Wielkopolski Park Narodowy z uwagi na fakt, że ma więcej gór przez co bieganie jest różnorodne. Dziewicza Góra to samotne wzniesienie mające kilka fajnych podbiegów i zbiegów jednak to ciągle tylko jedna góra.Jeśli komuś nie przeszkadza bieganie w kółko lub ma mniejsze dystanse do wykonania na treningu czy też ma po prostu blisko to Dziewicza Góra jest świetną opcją do górskiego biegania.Odbywa się tu cykl zawodów na dystansach 5, 10 i 15 km organizowanych przez http://dziewiczagorabiega.pl/ i ich trasą niedawno sobie pobiegałem. Pętla ma 5,15 km i 125 m przewyższenia dwa razy wbiega się na szczyt.Ślad trasy prezentuje się taktrasa-dziewicza-góatrasę w pliku gpx można pobrać ze strony organizatorów – trasa biegu Dziewicza Góra plik gpx

Półmaraton Mustanga 2015

Na te zawody namówił nas kolega Tomek, który ostatecznie wypiął się na nas 😉 Mieliśmy jechać w 4 osoby i w zamyśle miało to być spotkanie towarzyskie. Ostatecznie kolejny Tomek pojechał na delegację i zostaliśmy my twardziele Rafał i ja 😉 Szanse na medale były – co prawda pierwsze miejsca zajęte były już u facetów przez Bartosza Gorczyce i u kobiet przez Ewę Majer ale II i III było dla nas do zdobycia ;)))Dobra jaja sobie robię, nastawienia i jakiś planów taktycznych nie mieliśmy – no ja na pewno bo sprinty to nie moja dyscyplina. Na bieg pojechałem w trakcie przygotowań treningowych na inne imprezy więc to bieg z tzw. marszu. Na pewno chciałem przetestować buty – zabrałem treningowe salomony xt wingi sprawdzić czy można się w nich ścigać bo mam dylemat co zabrać na następne zawody.Pogoda zapowiadała się rewelacyjna – tak było 2 godziny przed startem:w drodze na półmaraton mustangaPo dotarciu na miejsce okazało się, że już sporo osób przyjechało – organizator zapewnił miejsca parkingowe na prywatnych posesjach ok 15 minut drogi od startu. Zabraliśmy rzeczy na start i spacerkiem po pakiety. Odprawa poszła szybko, pakiety odebrane – w zestawie makulatura reklamowa + napój typu izotonik. Przebraliśmy się i po rozgrzewce i krótkiej przebieżce czekaliśmy już na start. Na starcie Słońce ostro grzało nam w plecy – dobrze, że to są niskie góry i cały czas będziemy biec lasem bo w przeciwnym wypadku bez bidona było by krucho. Organizator przygotował aż trzy bufety z wodą na +/- 5, 10 i 15 km i to w takich miejscach, że naprawdę było to idealne ułożenie – brawo !Mam problem z tętnem – nerwówka daje się we znaki. Pierwszy mój start w tym roku i stresik mimo wszystko jest 🙂 Spoczynkowe mam ok 70 teraz stoję na starcie i mam 115 😉 Oj będę się zaraz męczył myślę sobie ale myśli przerwane są wystrzałem chyba ze strzelby 🙂 a to oznacza, że czas do startu.Poszły mustangi ! z górki po asfalcie 😉 na szczęście tylko 1 km potem strome ścieżki górskie. Rafał chyba jednak miał jakiś plan na ten bieg bo od razu wyrwał się ze 400 metrów do przodu, a niech leci. Ta przewaga utrzymała się już do końca. Ja tu mam problem z tętnem cholera to już 170 ! nie czuje przecież zmęczenia ten stres mnie wykończy zwalniam co chwila by się uspokoić i kieruje myśli na coś innego. Na pierwszym podbiegu odnotowuje najwyższe tętno 174 potem jest już tylko lepiej. Uspokajam się i robię to co umiem czyli biegam  –  coraz szybciej i tętno spada, jest ok. Biegnie mi się coraz łatwiej i przyjemniej połykam kolejne osoby. Czuje, że jednak te salomony na starty się nie nadają – za ciężkie i grzeje mi się stopa ale to nic ja grzeje coraz mocniej do przodu pod te strome ścianki. Trasa dobrze oznaczona nie trzeba szukać gdzie skręcić tylko skupić się na biegu, aż do 7 km tam poleciliśmy grupą prosto  ale coś mi nie pasowało bo po lewej w górze widziałem sporo osób i raczej nie biegli tą ścieżką co my – stanąłem sprawdziłem wgraną trasę na zegarku i faktycznie strzałka z nasza pozycją była poza trasą, szlag ! Krzyczę do chłopaków by zawrócili ale polecieli dalej. Trudno wracam, wpada na mnie kolejna grupa biegaczy widząc mnie pytają czy to zła trasa – pokazuje im tylko biegaczy kilkadziesiąt metrów nad nami i sam zaczynam przedzierać się przez chaszcze, Stromo tam było, straciłem ze 3 minuty na to wszystko i po ok 10 km dogoniłem dopiero grupę którą wyprzedzałem przed zabłądzeniem. Ale to nic trasa i całe te góry są piękne więc co za problem. Mimo, że górki nie są wysokie to podbiegi i zbiegi są naprawdę ostre. Ajlajkit, yeah !!!
profil trasy półmaraton mustanga
profil trasy półmaraton mustanga
Na zbiegach moje pancerne buty okazują się bezkonkurencyjne – nie zwracam uwagi na co stąpam po prostu lecę prosto bez hamulcy. Stabilizacja plus podeszwa robią swoje i ja swoje i tak śmigamy połykając kolejne osoby. Nie wszyscy mają jednak takie szczęście i widzę jedną osobę, która jest już pod opieka służb medycznych. Był taki zbieg przykryty liśćmi a pod nimi była masa kamieni więc o zwichnięcie czy też wywrotkę naprawdę nie było tu trudno.Ostatnie kilometry to już konkretny lot w dół w większości z tempem poniżej 4 minut często w okolicy 3:30 po prostu rewelacja ! Sama meta pojawiła się na ostatnich 200 metrach, jeszcze zbieg po betonowych płytach, nogi same niosą na twarzy banan, spiker wyczytuje moje nazwisko i mówi coś o poznańskich koziołkach – w końcu jestem z Poznania 😉 Aż żal, że to już koniec chciało by się jeszcze ze 20 km pobiegać. Trasa bardzo szybka choć nie był to łatwy sobotni spacerek i o to chodziło.Na miejscu w ośrodku organizator zapewnił prysznic z czego szybko skorzystaliśmy oraz posiłek – i to nie makaron a kasza z mięsem – super ! Bieg polecam z czystym sumieniem – chciało by się więcej ale nie ma co narzekać. Jest dobrze.wizualizacja biegu:
zdjęcia z trasy wykonane przez Norafsport oraz DKB Dobczyce:

synchronizacja suunto (movescount) z endomodo

Jak przerzucić trening z zegarka suunto do serwisu endomondo ? Oczywiście można zrobić to ręcznie i wyeksportować z movescount.com plik .gpx i wgrać go do serwisu endomondo.Problemy są dwa:
  • tracimy czas na tą operację
  • takie wgranie nie wycina pauz w treningu więc musimy ręcznie edytować czas treningu – czyli kolejna strata czasu.
Endomondo synchronizuje kilka innych serwisów np Garmin ma wsprcie i trening wrzuca się automatycznie. Też tak chcę !Suunto z kolei synchronizuje treningi z innym serwisem www.strava.com. I to jest dobra wiadomość, gdyż jest połączenie stravy i endomondo.Synchronizacją m.in. stravy i endo zajmuje się strona tapiriikCo należy zatem zrobić ?Oczywiście założyć konto na strava.com w movescount.com połączyć te dwa konta, wówczas treningi będą automatycznie przerzucane do stravy, następnie wchodzimy na stronę tapiriik.com i tam łaczymy stravę i endo podając nasze dane dostępowe.Jest opcja płatna – wówczas proces jest automatyczny i darmowa trzeba ręcznie dokonywać synchronizacji – klikając przycisk „synchronizacja”I to wszystko !

ForestRun zawody w moim WPN

Dość niespodziewanie wystartowałem w zawodach organizowanych przez ekipę Poco Locco  w Wielkopolskim Parku Narodowym, dowiedziałem się o tej imprezie przez przypadek i choć miałem już nie startować w tym roku to jak nie biec w WPN !Szybkie sprawdzenie trasy na stronie orga i wybór trasy oczywisty – 44 km bo nie było nic dłuższego. Martwiło mnie trochę to, że 10 km było planowane po dość nudnym odcinku i po drogach co prawwda nie asfaltowych ale po polach, generalnie nuda. Tak od 14 – 15 km do 25, czułem że tu mnie zmuli. Tak też się stało, może sam jestem sobie winien bo się nastawiłem negatywnie ? no ale też straciłem trochę czasu na bufecie w Trzebawie bo nie było nic a chciałem choć trochę wody więc musiałem poczekać kilka minut – w tym miejscu łączyły się trasy 44 i 23 km więc bufet był oblężony. Troche po tym płaskim odcinku w pełnym Słońcu i wyczekiwaniu na wodę straciłem rytm i potem źle mi sie już biegło. No ale jak to mówią, złej baletnicy ….
Start ForestRun
Start ForestRun
Generalnie byłem pozytywnie zaskoczony organizacją – dużo bufetów, w Szreniawie to nawet były jakieś odżywki od sponsora tylko ta jedna wtopa – albo miałem pecha bo naprawdę sporo osób z dystansu 23 km akurat sie pojawiło. Druga rzecz, którą byłem pozytywnie zaskoczony to ilość zdjęć z tego biegu. Miałem ich chyba z 10 🙂 To swoisty rekord, przeważnie mam z tym problem.Trasa poza wymienionym odcinkiem fajna, ja biegam inaczej ale zawody muszą mieć trochę miejsca więc spoko, naprawde było spoko. Na szczególną uwagę zasługiwały takie odcinki jak fragment na 20-tym km przy j.Jarosławieckim – tu myślałem, że puszczą trasę górą bo szerzej a ku mojej radości puścili dołem wąską, krętą ścieżką właściwie singletrackiem – jednym z moich ulubionych w WPN. Odcinek przez rezerwat czapliniec tj.: wzdłuz j. Dymaczewskiego czy j. Góreckie no i ostatnie 700 m do mety z podbiegiem też bardzo fajne i warte odnotowania fragmenty.Bieg dla mnie po tym terenie był wyjątkowy z uwagi na fakt, że znam tu niemal wszystkie drogi, ścieżki, górki to dziwnie mi się tu biegło wiedząc co będzie za rogiem. Choć do końca nie znam wszystkich drobiazgów tego lasu bo na 30-tym km potknąłem się o korzeń i dałem nura w runo leśne hehe i musiałem umyć się na plaży w Dymaczewie bo niemal nic nie widziałem, miałem same liście i piach na twarzy , rękach i oczach :)) W sumie mogłem docisnąć trochę ale nie spodziwałem się walki o jakieś dobre miejsca bo biegłem bardziej rekreacyjnie a na mecie taka niespodzianka !Polecam ten bieg, każdemu kto chciałby zacząć przygodę z crossem i poczuc różnicę w beganiu po asfalcie a po lesie dodatkowo zawody od strony organizacynej bardzo dobrze wykonane, nic tylko biegać. 
trasa i profil ForestRun
trasa i profil ForestRun
podsumowanie biegu w liczbach:44 km 3:47:42 14 miejsce open

Gruzja i mój pięciotysięcznik Kazbek

Po ostatniej wizycie na Kaukazie gdy byłem w Bezindze  miałem apetyt na więcej. Wybór padł tym razem na Gruzję, przede wszystkim dlatego, że pieciotysięczniki od strony Rosji są bardzo trudne do wejścia a miałem apetyt na 5000 m 🙂 Dwa – wizy w Rosji nadal były drogie a trzy bo organizowała się ekipa na taki wyjazd i się załapałem 🙂 Czego nie żałuję, bo do dziś część tych wspaniałych osób to moi znajomi.W czasach gdy nie było tanich i bezpośrednich lotów do Gruzji jak to jest dziś dostanie się tam nie było łatwe. My lecieliśmy z Warszawy do Rygi gdzie mieliśmy kilka godzin na zwiedzenie starówki i dalej do Tbilisi. Trochę to wszystko trwało ale dzięki temu mamy chyba wszyscy kolejna atrakcje w pamięci do końca życia, a mianowicie podchodzenie do lądowania w Rydze, omal nie skończyło się na wspólnym obrazowym przekazem z czym w Polsce kojarzy się Ryga, ok nie idźmy dalej ta drogą.Nocleg mieliśmy załatwiony w Hostelu tylko nie zwróciliśmy uwagi na zmiany czasu hehe więc lokum mieliśmy zarezerwowane dzień później niż się pojawiliśmy, nic to w zestawieniu z gruzińską życzliwością. Jakoś nas przenocowano mimo mega ścisku we wszystkich pokojach. Sama jazda taksówkami do Hostelu też była pełna atrakcji – jechaliśmy dwoma. Jedna jechała normalnie druga natomiast pędziła przez Tblilisi niczym kolumna transportująca I sekretarza. Było szybko, bardzo szybko choć auto zatrzymało się w czasie gdzieś na wysokości roku 56 …Z tego wszystkiego plus jeszcze zmęczenie nasz kolega zostawił w taksówce kamerę, pieniądze – wszystkie pieniądze oraz dokumenty w tym paszport. Nie zauważył tego sam ani nikt z nas zauważył taksówkarz, który zawrócił z trasy po 10 minutach i odnalazł nas w Hostelu oraz oddał koledze wszystko !Można ?W Tbilisi byliśmy dwa dni, zwiedzając jedząć lokalne pyszności oraz co najawąniejsze szukając butki z gazem do kuchenek. Nie było to zadanie proste, pierwszy lepszy westman poddałby się i zawrócił do swojego kraju, my ludzie komuny wiedzieliśmy, że kto kombinuje ten żyje. Zjeździliśmy chyba całe Tbilisi, bylismy w biurach podróży ,do których kierował przewodnik na hasło butle gazowe a okazywały się to być prywatne mieszkania 🙂 Nie przeszkadzało to w miłych rozmowach z lokalsami, którzy zawsze byli przychylnie nastawieni do nas. Ostatecznie udało się kupić butle, trochę przesadziliśmy z ilością ale czytając relację z wejść wiedzieliśmy, że możemy spędzić w obozie na śniegu kilka dni czekając na okno pogodowe…Mając już wszystko gotowe mogliśmy zacząć się pakować i ruszać w drogę do wioski Kazbegi słynną Drogą Wojenną.Czy ja napisałem „wszystko spakowane” ?Dobraliśmy się w pary i każdy podzielił się sprzętem, zapasem jedzenia, gazu oraz namiotem. No właśnie – namiotem. Nie wiem jak i dlaczego ale ja i mój partner nie zabraliśmy namiotu hehe on myślał, że ja ja że on i tak, leżąc już na trawie na pierwszym naszym biwaku w Cminda Sameba zadałem od niechcenia pytanie, które przeszło do historii 😉Może by już rozłożyć namiot Robert, co ?No i się zaczęło 🙂 Ostatecznie kolega stwierdził,  że chętnie sam wróci do Tbilisi i wróci na drugi dzień i tak podczas gdy on imprezował już w stolicy w Hostelu my spaliśmy w trójkę w namiocie dwu osobowym każdy przykryty puchaczem na -20 stopni minimum a na dworze było tak z 15 w plusie. Było wspaniale 😉Jak już kolega Robert wrócił z namiotem wyruszyliśmy w kierunku drugiego biwaku – do rzeki. Na razie szło się przez łąki i biwak „nad rzeką” był ostatnim zielonym biwakiem. Dalej już były tylko kamienie i lód ze śniegiem. Kolejnego dnia w planie było przedostanie się przez lodowiec i dotarcie do stacji Meteo. Wejście na lodowiec poprzedzone było przeprawą przez rzekę, sam lodowiec miał tyczki powbijane w miejscach niebezpiecznych więc szło się spokojnie i pewnie. tak samo jak wejście tak i zejście z lodowca nie było proste bo należało przejść przez dość lichy most śnieżny i dalej stromym piargiem do stacji Meteo. Tam rozbiliśmy namioty i zostaliśmy kilka dni by się zaaklimatyzować choć w planach było wejście wyżej na Platou to z uwagi na dość niebezpieczne dojście zrezygnowaliśmy i zostaliśmy w Meteo. Co ostatecznie okazało się błędem bo nie zdołaliśmy zrobić aklimatyzacji bo było za nisko.Cały czas była bardzo dobra pogoda to nas też rozleniwiło trochę więc kwitło życie towarzyskie, poznawaliśmy inne osoby z obozu. Aż nadszedł dzień ataku.Droga z Meteo prowadzi najpierw wzdłuż skały, z której cały czas lecą głazy nawet w nocy jak jest mróz i potem wbija się przez platou do siodła i dalej na szczyt. Trudności nie ma chyba,  że się pobłądzi w nocy i o świcie okaże się , że jest się na środku dziurawego jak ser lodowca tak jak my 🙂 Nie wiem jakim cudem ale nikt nie zginał bo dziury były tam ogromne. Całe szczęście mróz trzymał mostki śnieżne i nas utrzymały . Z lodowca schodziliśmy już niemal w pełnym Słońcu i niemal słychać było jak mostki zawalają się za nami.Została do pokonania ostatnia prosta, długa droga na szczyt w pełnym Słońcu – bosko ! Słoneczko sponiewierało nas konkretnie wyciągając energię szybciej niż LTE z baterii smartfona do tego dochodziła wysokość bez dobrej aklimatyzacji. Naszego kolegę ostro sponiewierało przy zejściu i musieliśmy go asekurować całą drogę powrotną do Meteo. Zresztą osób, które miały tam problem z wysokością widzieliśmy więcej w innych ekipach. Nie ma żartów z taką wysokością niestety, Kazbek to samotna góra i nie ma za bardzo gdzie tej aklimatyzacji na miejscu zrobić. Może jednak opcja z wejściem na Platiou była dobra raz, że za dnia poznałoby się drogę na szczyt przez najtrudniejszy fragment dwa tam już było ponad 4000 m więc aklimatyzacja jak się patrzy. No cóż człowiek uczy się na błędach.Najważniejsze, że ci co wyszli na szczyt weszli i wrócili cało.Na cały wyjazd mieliśmy dwa tygodnie, bo braliśmy pod uwagę, że raczej trzeba będzie czekać na okno pogodowe, które my jednak mieliśmy podczas całego wyjazdu ! Zatem co tu robić dalej ? Po rozmowach ustaliliśmy że zwiedzamy Gruzję. Dotarliśmy aż pod granice z Turcją, kąpaliśmy się w Morzu Czarnym, jeździliśmy i pociągami i autobusikami i wszędzie byliśmy przyjaźnie witani. Tyle toastów za Prezydenta RP co w Gruzji nie wypiliśmy chyba nigdzie 🙂 Wystarczyło, że w jakiejkolwiek knajpie usłyszano, że rozmawiamy po polsku zaraz pojawił się jakiś lokals i chciał pić z nami toast 🙂widok ze szczytu:
Czasy przejść:Kazbegi- Cminda Sameba –  (miejsce na biwak) 1 godz. 15 minCminda Sameba – Rzeka (miejsce na biwak) – ok. 3 godz.Rzeka – Meteostacja – ok. 3 godz.Meteostacja – Szczyt ok. 6 godz.Powrót: Szczyt – Meteostacja ok. 4 godz.Meteostacja – Kazbegi ok. 6 godzin

Via Ferraty Dolomity

Marmolada kojarzyła mi się zawsze nie ze smarowidłem na chleb tylko z górą i pięknym lodowcem, więc chyba ze mną jest coś nie tak 🙂 Wiele razy się na nią wybierałem, wiele razy byłem już spakowany i gotowy na drogę jednak dopiero w 2014 udało się tam być i ją zdobyć. Sami zobaczcie jaka ona piękna ! Po lewej via ferrata Eterna a na środku najwyższy szczyt Marmolady Punta Penia 3343 m n.p.m.
Marmolada
Marmolada
W tym roku mam zamiar znów tam być przy okazji biegu Cortina Ultra Trail ale tym razem zabieram poza uprzężą także narty bo aż żal nie jeździć po tym śniegu !W Dolomitach byliśmy ok tygodnia i przeszliśmy kilka via ferrat. Było całkiem fajnie choć dziwnie się czułem, niby wspinaliśmy się w pionie na skale, wpinaliśmy karabinki i tak dalej jednak myśli były już gdzie indziej. Tyle lat czekałem by tu być i wspinać się w skałach a teraz jak byłem to cały czas myślałem o biegu który miał być na koniec naszego wyjazdu, czyli Cortina Ultra TrailWyczuwało się lekkie wyczekiwanie i nerwówkę, operowaliśmy sprzętem machinalnie, odruchowo widoczki były superowe ale bieg zbierał całą śmietankę 😉Wszystkie założenia wyjazdu zrealizowaliśmy, nie udało się jednak przejść całej ferraty Eterna, najpierw nie mogliśmy namierzyć startu drogi a jak namierzyliśmy okazało się to niemożliwe lub inaczej – niebezpieczne. Cała ściana była mokra i de facto płynęła po niej woda. W związku z tym poszliśmy od końca i doszliśmy tak do połowy drogi, pogoda była niestabilny po południami, często były burze a obecność na grani będąc przypiętym do metalowego druta nie był miłą wizja podczas burzy. Zatem przy najbliższej okazji postaramy się raz jeszcze zdobyć tą drogę.

Cortina Trail – bieg marzenie

1
47 km 2650 + przewyższeń czas 07:24:15 miejsce 227 na 749 zawodników – słowa, słowa, słowa jak to było w Hamlecie u mnie może być cyferki cyferki cyferki. Kolejne cyferki:
  • 3 bufety + jedno miejsce z wodą
  • limit startujących 1000 osób
  • start z wysokości 1200 m najwyższy punkt ponad 2400 m
  • limit 12 godzin
 
profil trasy Cortina UltraTrail
profil trasy Cortina UltraTrail
Start i meta są w miasteczku Cortina D’ampezzo, skąd może z 2 km biegnie się asfaltem do początku szlaku górskiego i w momencie gdy nasze nogi stykają się już z leśnym duktem zaczyna się przygoda i pierwsza stromizna, płasko będzie dopiero za 44 km przed metą.
Tomek już finiszuje :)
Tomek już finiszuje 🙂
 W Dolomity przyjechaliśmy kilka dni wcześniej by pochodzić po via ferratach, zdążyliśmy się zaaklimatyzować do tego terenu. Nie biegałem przez ten okres nic tylko wspinanie i trekking, co dobrze mi zrobiło – odpocząłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak ważna jest regeneracja, sen czy bieganie w I strefie i byłem notorycznie przemęczony. Jednak na starcie byłem wypoczęty i pełen energii.Biegło się naprawdę świetnie i do tego te widoki ! Jak na razie dla mnie Dolomity są jednymi jeśli nie najpiękniejszymi górami. Chciało by się stanąć, popatrzeć czy zrobić zdjęcie, ale to zawody nie ma na to czasu i z bólem nie staje tylko gnam przed siebie a oczy chłoną te wspaniałe krajobrazy. Ten zachwyt nie minie do końca trasy może to dzięki niemu nie czułem bólu czy zmęczenia a rozpierała mnie energia by zobaczyć więcej i więcej.
trasa biegu Cortina Trail 2014
trasa biegu Cortina Trail 2014
 Początek trasy to bieg po trawie czy leśnych ścieżkach zmienia się to po przekroczeniu rzeki wijącej się wśród kamieni, rzekę przekracza się dwa razy a następnie pnie się pionowo w górę. Dalej zmienia się krajobraz, mamy więcej kamieni i więcej śniegu. Mijamy pierwsze bufety, każdy z nich jest inny – jest i gorąca zupa, różne ciasta własnego wypieku, wędliny, jajka, owoce napoje a na ostatnim nawet piwo sponsora 🙂 Po włosku – jedzenie musi być i to dobre 🙂Trasa jest bardzo różnorodna, mamy i łąki i śnieg, rzeki, skały pionowe ścianki bardzo długie zbiegi, spore różnice temperatur i ciągle gdzie okiem sięgnąć piękne góry. Chciało by się biec i biec aż do całkowitego wyczerpania. Z trudności były dwa miejsca jak dla mnie, jedno dość strome i długie podejście niestety nie pamiętam nazwy za miesiąc mi się przypomni jak tam będę 😉 Jednak na szczycie przełęczy byli kibice, którzy mimo zimna na tej wysokości gorąco dopingowali. Drugim miejscem był trudny technicznie zbieg za ostatnim bufetem, ja w sumie niemal z niego zlatywałem ale na szczycie byli sanitariusze w razie czego, błotnisty z korzeniami i  głazami niemal pionowy bardzo ciasny – super !Po nim następowało delikatne wypłaszczenie i powoli zaczynał się asfalt miasta a tam już kibice, którzy wspomagali dopingiem czy napojami. Po górach asfalt był męczarnią 🙂 Odebrało mi w tym miejscu siły ale wiedziałem, że to zaledwie dwa km więc jeszcze kilka osób wyprzedziłem ale bolało strasznie 🙂Na mecie nie było medalu tylko bezrękawnik North Face i jedzonko oraz masa kibiców. 
Cortina Pasta Party
Cortina Pasta Party
Po chwili byliśmy wszyscy razem trzech Tomków pokonało Cortinę – niebawem widzimy się ponownie, tym razem koledzy biegną Lavaredo Ultra Trail  119 km / 5.850 m+ a ja chcę pobić swój zeszło roczny czas na Cortina Ultra Trail. Dowiem się wtedy mam nadzieje, czy ostatnie miesiące treningów mają sens 🙂 
Cortina winners
Cortina winners
galeria zdjęć organizatora 

czołówka Zebra Light H600 Mk II mój miotacz światła

Petzl znów mi padł, standardowo ukruszył się kabelek, zmuszając mnie do kupna nowego modelu. Postanowiłem ulec temu przekazowi jednak tym razem poszukać czegoś z innej firmy.Aby łatwiej wyszukać produkt spisałem moje wymagania:
  • duża moc – gdy chciałem jej używać także na rowerze do jazdy po lesie czy do szukania drogi w skale
  • lekka – bo chciałem w niej biegać
  • szeroki kąt świecenia
  • żadnych kabli, po doświadczeniach z firmą Petzl wiem, że to tam jest słaby punkt
  • wodoszczelność – chcę by przynajmniej nie przestała mi świecić podczas mocnego deszczu
  • łatwość obsługi gdyż nie ma nic gorszego niż walka z wymianą baterii gdy ma się zimowe rękawice
Po analizach wybór padł na czołówkę Zebra Light H600 Mk II z naturalnym odcieniem światła. Czołówka jest minimalistyczna, w zasadzie to sama rurka do której wkłada się akumulatorek i z jednej strony jest dioda a z drugiej zamknięcie z uszczelką. I koniec, to cała konstrukcja i to nie plastik a aluminium, które dobrze odprowadza ciepło podczas świecenia. Czołówka a w zasadzie latarka, bo można ją wyjąć z pasków na głowę i trzymać ją w ręku ma potężne światło – 1090 lumenów ! Nie używajmy więc jej w mieście na najwyższym poziomie bo oślepimy auta jadące z naprzeciwka. Do jazdy po mieście używam poziomu niżej czyli 660 lumenów bądź jeszcze niżej 350 lm. To są i tak potężne moce porównując to z ofertą innych firm.Jak na razie jestem zadowolony a mam ją prawie rok, korzystałem z niej choćby podczas biegów (trzyma się pewnie na głowie podczas biegania) czy jady rowerem po lesie. Jak potrzebowałem dużo światła włączałem na max i miałem dzień w środku lasu. Producent podaje, że na max mocy akumulator wytrzyma do 2 godzin – oczywiście zależy to od pojemności i jakości akumulatora, ja kupiłem na allegro i wytrzymuje 1 godzinę zatem poszukam czegoś innego.Czołówka spełnia moje wymagania co do wodoszczelności a w zasadzie je przewyższa bo spełnia normy IPX7 czyli wytrzymuje zanurzenie do 2 metrów przez 30 minut.Szerokość wiązki światła to 80 stopni więc jadąc nawet na rowerze widzę całą ścieżkę i nawet pochowane w krzakach sarenki 😉Ostatnim moim wymogiem była łatwa wymiana akumulatora i to też zostało spełnione – sprawdzałem w łapawicach i da się to zrobić jedną ręką.Czołówkę można kupić w PL i bezpośrednio ze Stanów od producenta tylko trzeba czekać 3-4 tygodnie na dostawę chyba,  że zapłacimy więcej za kuriera. Mnie się nie spieszyło wybrałem opcję tańszą i poczekałem.Same akumulatorki – bo kupiłem dwa nabyłem na allegro  należy też kupić ładowarkę do aku to też jakieś drobne pieniądze są ok 30 zł czy mniej aku ok 70Ładowarkę kupiłem Digital Li-Ion 18650 Battery Charger (HXY-042V2000A) reasumując – czołówkę Zebra Light H600 Mk II polecam nie stwierdziłem wad