Salomon Sonic Pro – buty na szosę i do lasu

0
Salomon Sonic Pro mają w chwili obecnej 1137 km przebiegu czas więc na małe podsumowanie.Spora część biegaczy mieszka w miastach i chcąc nie chcąc zmuszeni są do biegania po twardej powierzchni jak asfalt, kostka ewentualnie utwardzona ścieżka w parku. Ja tak własnie mam i dlatego szukałem buta, który będzie mógł sprawdzić się w miejskiej dżungli ale też da radę na wałach wzdłuż rzeki czy w lesie. Dość dużo mam szybkiego biegania dlatego też miał to być but dynamiczny i w bardzo lekki – mi waga pokazuje 242 g na but o rozmiarze 44. Trafiła się perełka w wyprzedaży – Salomon Sonic Pro.But od razu po założeniu chciał już u mnie zostać no i został. Baaardzo wygodny, niczym skarpeta. To zasługa miękkiego języka, dodatkowo ta jego miękkość powoduje, że nie wrzynają się sznurówki a są to cieńkie sznurki bo mamy tu system Quicklace zatem wiązanie buta to sekunda 🙂But przeznaczony jest do dynamicznego, szybkiego biegania, sam wygląd już o tym świadczy.  8 mm dropu , miekki niski zapiętek, idealne dopasowanie do stopy plus świetna podeszwa nie mająca problemów z mokrym czy suchym asfaltem to czyni z Salomon Sonic Pro but niemal idealny na codzienne szybkie treningi w mieście.
salomon sonic pro
salomon sonic pro
Amortyzacja jest dobra ale nie idealna, w przedniej części czuć, że jest jej mało i np ja po 15 km czuje to w stopach. O dziwo pięta nie ma tego problemu, śmiało można zbiegać na pięty jedyna uwaga dotyczy terenu off road. Nie wiem po co ale Salomon Sonic Pro mają pod pieta wcięcię. Kiedyś na zbiegu trafiłem na kamień idealnie tym wcięciem i od tego momentu wiem, że tam nie ma wcale amortyzacji, kulałem dwa dni 🙂 No ale to buty na asfalt raczej moja wina, że brałem je w teren jak poniżej 🙂
salomon sonic pro
salomon sonic pro
salomon sonic pro
salomon sonic pro
Co do warunków to niegałem i w upale i w chłodne dni, w deszczu też dają radę ale jak już jest go więcej to w lesie trzeba być czujnym. Wetylacja ciepła bez zarzutu, odprowadznie wody tak samo. Zero obtarć przez te niemal 1200 km.Na dodatek bonus – sa praktycznie niezniszczone, wystarczy przetrzeć mokrą szmatką i wyglądają niemal jak nowe. Podeszwa też nadal daje rade, zero przetarć no jest coś w wwnętrznej części ale niemal niewidoczne. Jak dla mnie buty super i jak szukacie czegoś do szybszego biegania w mieście i po parku czy lesie to bardzo polecam.

ciasto z kremem kokosowym i galaretką z mango

0

Ciasto z kremem kokosowym i galaretką z mango

Nie wymyśliłem na to nazwy, ciasto powstawało na bierząco. Chciałem połączyć 3 składniki, które lubię:
  • kokos
  • daktyle
  • mango
Tak powstało to ciasto, jako pragnienie zjedzenia czegoś świeżego, nowego, słodkiego ale zdrowego. Odświeżająca zajawka smakowa na bazie daktylowej, pełna kokosowej pasji z nutą żółtej słodyczy mango.PrzepisSpód to:
  1. 150 g daktyli
  2. ok 40 g amarantusa ekspandowanego (tu dajemy ile chcemy, ja dawałem tak by masy było na tyle by wystarczyło na zakrycie blachy
  3. banan sztuk 1
  4. dwie łyżki oleju kokosowego
  5. ok 100 g płatków owsianych
Krem kokosowy:
  1. puszka mleczka kokosowego ale powyżej 85% albo i więcej. Ja stosuje 91% i zawsze wychodzi a te 85% różnie raz tak raz nie. Puszkę dzień wcześniej wkładamy do lodówki.
  2. 3-4 łyżki nasion chia
Mus z mango:
  1. 1 duże mango ok 500 g
  2. dwie łyżeczki żelatyny
  3. łyżka soku z cytryny
 Sposób wykonania:Daktyle zalewamy wrzątkiem na kilka minut. Płatki owsiane mielimy na mąkę. Banana obieramy i wrzucamy do naczynia, dodajemy olej kokosowy i po chwili dodajemy namoczone daktyle bez wody. Wszystko miksujemy na gładką masę.Przygotowujemy formę do ciasta wykładając ją np. papierem do pieczenia.Do miski wsypujemy zmielone płatki owsiane i amarantus dodajemy zmiksowane w/w składniki wszystko razem mieszając. Wykładamy do formy, Wsadzamy wszystko do lodówki.Wyciągamy z lodówki puszkę mleczka kokosowego, mleczko powinno być gęste, twarde. Przekładamy do pojemnika w którym możemy to ubić na krem. Ubijamy tak jak bitą śmietanę tylko, że tu ubijamy same mleczko kokosowe. Jak jest ubite wsypujemy nasiona chia i jeszcze chwilę wszystko mieszamy. Na koniec wykładamy na zrobiony wcześniej spód. Po uformowaniu warstwy wszystko wraca do lodówki.Zajmujemy się ostatnim elementem – mus z mango.Bierzemy małe naczynie, do którego wsypujemy dwie łyżeczki żelatyny i zalewamy ją zimną wodą. Tak by zakryć żelatynę. Zostawiamy na kilka minut, żelatyna ma napęcznieć. W tym czasie obieramy mango i miksujemy na gładką pulpę. Przelewamy pulpę do garnka i gotujemy prawie do zagotowania. Dodajemy żelatynę i chwilę jeszcze gotujemy. Odstawiamy i schładzamy do temperatury pokojowej.Jak ostygnie wylewamy na krem kokosowy i znów lodówka. Po max godzinie można wyciągać i nakładać na talerzyki.Ma tendencję do błyskawicznego znikania !
ciasto z kremem kokosowym i galaretką na spodzie z daktyli z mango
ciasto z kremem kokosowym i galaretką na spodzie z daktyli z mango
 

Brownie z cukinii

0

Brownie z cukinii

Do kawy najlepiej zjeść ciacho !Ale nie byle jakie tylko mega dobre ! Propozycja na dziś to brownie z cukinii. Robi się szybko a na dodatek można jeść przed, w trakcie i po treningu 🙂Co potrzebujemy:
  • 2 cukinie
  • 1/4 kostki masła
  • 1 jajko
  • 1/2 szklanko słodzidła np ksylitolu
  • 1/2 szklanki mąki pełnoziarnistej – ja daje orkiszową
  • 1 łyżeczka cukru z wanilią
  • 1/3 szklanki kakao
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka soli
  • kilka kostek gorzkiej czekolady minimum 70% (5-6 dużych)
Na polewę dajemy roztopioną czekoladę też ok 5 kostek.Jak robimy brownie z cukinii ?Po obraniu cukinii ścieramy ją na małych oczkach i odciskamy sok, aby było go jak najmniej albo wcale 🙂 Wrzucamy do miski i dodajemy roztopione masło, jajko, cukier z wanilią, słodzidło i wszystko mieszamy. Następnie dodajemy resztę: mąkę, kakao, proszek do pieczenia, sól oraz startą czekoladę. Mieszamy. Ciasto powinno być gęste.
ciasto na brownie z cukinią gotowe
ciasto na brownie z cukinią gotowe
Nagrzewamy piec na 180 stopni, ciasto wstawiamy na blachę – ja daje na takie specjalnie do brownie i wsadzamy na 30 minut +/- . Sprawdzamy patyczkiem czy jest ok – patyczek ma być suchy.Na koniec brownie z cukinii potrzebuje już tylko wykończenia w postaci polewy z gorzkiej czekolady.W tym celu wrzucamy kawałki czekolady do np. ceramicznej miseczki, którą kładziemy na garnek z wodą i gotujemy. Pod wpływem gorącej pary czekolada szybko się rozpuści i po chwili możemy posmarować brownie czekoladę. Gotowe !
brownie z cukinii z polewą z gorzkiej czekolady
brownie z cukinii z polewą z gorzkiej czekolady
 

Mizuno Wave Hayate 3

0
Moje Mizuny Wave Hayate 3 dobijają do 1100 km przebiegu, czas zatem na małe podsumowanie.Maksymalny odcinek jednego biegu w tych butach to 100 km a minimalny 5 km. Wave Hayate 3 zaprojektowane są do biegów typu trail i tak też je użytkowałem – w terenie ale czasami do terenu trzeba było dopiec 1 km po asfalcie i dawały radę ale 20 km by nie dały 🙂Przez te 700 km Mizuno Wave Hayate 3 miał nie 3 a 4 pory roku. Stykały się sporadycznie z asfaltem ale głównie z trawą, kamieniami, piachem, ziemią, szutrem, śniegiem, kałużami i błotem, trawą i korzeniami. Nie będę wdawał się w opisy jaka to guma jest zastosowana, jaki materiał etc bo tego w sieci jest mnóstwo chcę tylko wyrazić opinię jak to się przekłada na realia.Użytkowanie:But leży dobrze na nodze, jest i ciasny i luźny zarazem. Trzyma dobrze stopę a jednocześnie czuć przestrzeń dla palcy. Nie obtarły mnie nigdy. Po założeniu buta czuć jak opasa piętę trzyma niczym imadło, daje to pewność podczas szybkich zbiegów. Mizuno Wave Hayate 3 jest niezwykle elastyczny i lekki do tego błyskawicznie się suszy, zatem nie zwracałem uwagi na to, że musze przebiec przez rzekę. Mają dość długie sznurówki na początku mi to przeszkadzało ale w sumie jest ok, wiążę kokardę na dwa razy a końcówki są jeszcze na tyle długie, że wkładam je pod splot. Brudzą się dość szybko i nie jest łatwo je umyć, co przekłada się na szybsze zużycie siateczki przez drobinki piachu jak sądzę. Moje maja już dodatkową wentylację :/ Nie polecam ich na długie zawody, po 50 km w zasadzie nie szło w nich biec. Stopy paliły mnie straszliwie nawet myślałem by zejść z trasy. Na sprinty no 5 km były świetne ba zrobiłem w nich nawet życiówkę 18 minut 🙂 Dystans około maratoński jest dla nich granica poza, którą bym się nie wypuszczał. No i są to szybkie byty raczej na sprinty i szybkie treningi. W jaki teren:Są dość wszechstronne zarówno na mokrej jak i suchej skale czy szutrach spisują się dobrze. Przelatywanie przez strome łąki nawet mokre też jest ok. lepiej jednak spadać na piętę gdzie mają wzmocnienie niż na palce. Ostre kamienie nie są problemem, trochę czasami potrafią zrobić uślizg na gładkiej stromej skale nie trzymają jak wibramy ale jest dobrze. Po śniegu też jest dobrze. Ostatnio biegłem w nich połówkę w czasie deszczu po Górach Wałbrzyskich i mimo, że miały już 1000 km przebiegnietę to utrzymywały mnie w pionie na trasie więc plus dla nich. Realna waga 297 g but rozmiar 44

Izotonik rozmarynowy

0

Składniki na bidon 500 ml:

  • 10 g rozmarynu ( opakowanie przeważnie ma 15g)
  • około pół łyżeczki kardamonu
  • dwie czubate łyżki miodu
  • pół łyżeczki soli np.: himalajskiej
  • wyciśnięty sok z 2 cytryn
  • 500 ml wody

Zalewamy rozmaryn i kardamon ciepłą woda ok 75 °C i trzymamy ok 20 minut.Następnie dodajemy resztę czyli cytrynę, miód i sól. Mieszamy i odcedzamy przez sitko wlewamy do bidonu i lecimy na trening z naszym własnym izotonikiem.

Smacznego !

Ciasto bez ciasta czyli batatowy brownie na suszonych śliwkach słodzony daktylami

0

Niedawno otwarła się koło nas nowa fit knajpa. W menu mieli kilka deserów w tym brownie z batatów i suszonych śliwek kalifornijskich. Niestety tylko w menu bo ciasto im się skończyło 🙁

Co zrobić jak wyobraźnia została obudzona a ślinka niemal wypada z ust ? Decyzja – robie to ciasto sam. Poniżej przedstawiam przepis, zdecydowanie polecam ! Ciasto bez mąki i cukru, baaardzo pyszne rozchodzi się w mgnieniu oka ! Podany przepis na brownie z batatów wystarczy na ok 10 porcji

  • CIASTO300 g suszonych śliwek kalifornijskich, chillijskich czy jakie tam dostaniecie
    700 g batatów tak c.a. 2 sztuki
    150 g daktyli bez pestek
    7 łyżek kakao
    2 łyżki płynnego oleju kokosowego
    2 jajka
    1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • DO POSYPANIA mix cynamonu z kakao

    Bataty obieramy ze skóry, kroimy na kawałki i wrzucamy do garnka. Zalewamy zimną wodą i gotujemy aż będą miękkie. Odlewamy wodę, a ugotowane bataty pozostawiamy do ostygnięcia. Śliwki kalifornijskie i daktyle zalewamy ciepłą wodą, odstawiamy na kilka minut aż zmiękną. Bataty i suszone owoce miksujemy na gładką masę. Następnie wbijamy jaja, dodajemy olej, kakao, sodę oczyszczoną i miksujemy jeszcze raz.

  • SPOSÓB WYKONANIA Gotową masę ciasta rozlewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Ciasto wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180°C i pieczemy ok. 40 min. Po wyjęciu z piekarnika ciasto odstawiamy na ok. 10 min w suche miejsce, żeby stężało.

Sudeckie Tatry czyli stromizny gór Kamiennych na rowerze

0
Sudety raczej kojarzą mi się z łagodnymi górkami, dzieciństwo spędzałem na spacerach po Sowich, Bardzkich, Złotych etc i w zasadzie to delikatne górki. Dlatego też, będąc niedawno na Górze Borowej na południe od Wałbrzycha zaskoczyły mnie stromizny tam panujące. Góry wyglądają tam jakby usypane z wilgotnego piasku porośniętego gęsty lasem. Niemal nie ma płaskich fragmentów. Super !Okazało się, że to tylko przedsmak tego co miałem zobaczyć w Górach Kamiennych. Tu nie ma innych kształtów niż spiczaste trójkąty. Tak właśnie wyglądają Góry Kamienne. Stromizny po horyzont i głębokie niczym studnie doliny a szlaki biegnące warstwicami nie są wcale łatwiejsze od tych biegnących na wprost, na i ze szczytu. Chodzenie po tych górach wymaga sporo energii i trudu. Szlaki często są wypełnione piargiem a na trawersach poprzecinane wystającymi korzeniami drzew wpiętych w te stromizny. Wszystko wydaje się tu być napięte od kurczowego trzymania się życia a nastroju dodaje panujący półmrok.Moja wycieczka rowerowa zaczyna się na dworcu PKP Wałbrzych Miasto. Po wyjściu z pociągu od razu droga pnie się do góry. Kierunek Aqua Zdrój do którego skrótami mam ok 3 km. Centrum Aktywnego Wypoczynku Aqua Zdrój to najnowocześniejszy obiekt tego typu na Dolnym Śląsku, warto go odwiedzić bo i samo położenie, pod szczytem Góry Chełmiec robi wrażenie.W tym właśnie miejscu zlokalizowana była meta i start zawodów z cyklu Bike Maraton. Równo miesiąc wcześniej kilkuset zawodników startowało z tego miejsca na trasę, którą miałem zamiar się przejechać. Długość niemal 50 km z przewyższeniem 1580 m zatem wyglądało to całkiem lajtowo.Trasa przebiega szlakami Gór Wałbrzyskich oraz Gór Kamiennych, i to właśnie te ostatnie stanowią o trudności tej trasy. Choć zjazd z Góry Chełmiec też zapamiętam na długo, tego na trasie zawodów nie było – to bonus zwany „błądzeniem” po trasie. O ile część leżącą w Górach Wałbrzyskich można swobodnie przejechać to Góry Kamienne często zrzucają z roweru niczym opętany byk. Na szczęście lotów nie miałem choć jazda jest na limesie przyczepności. To w większości nie zjazdy a uślizgi co metr to szybsze i szybsze. Mięśnie napinają się do granic wpisując się w pejzaż – staję się nieodłączną częścią otaczającej mnie przyrody, która jak to już pisałem z całych sił wpina się kończynami w stromizny. Często miałem tak, że nie można było się zatrzymać mimo wciśniętych hebli do kierownicy a i tak leciałem w dół wbijając tumany nie kurzu a kamieni powulkanicznych z jakich zbudowane są te góry. Można było tylko zsuwać się lub zatrzymać i zrobić OTB. Dlatego też w większości starałem się sprowadzać rower, który cały czas miałem z zaciśniętymi hamulcami a i tak razem z nim zsuwałem się 🙂 Jazda na całego. Zastanawiam się jak zawodnicy tutaj jechali 🙂 Najlepsi pokonali ten dystans w czasie dwóch i pół godzin, ja często szukałem i gubiłem trasę i zeszło mi 4 , ok to nie wyścigi więc na lajcie ale oni tak czy siak musieli całość przejechać. Sztos !Już wiem gdzie można robić mocne treningi biegowe po górach 🙂  Sama trasa jest dość dobrze wytyczona Zaczyna się łagodnymi Górami Wałbrzyskimi potem ostry wycisk w Górach Kamiennych i znów widoczki i przestrzeń Gór Wałbrzyskich. Czego mi brakowało w Górach Kamiennych to widoków, choć może to dobrze bo tam koniecznie trzeba skupiać się na trasie a nie na widokach 🙂 Na koniec cieszę się, że to już się skończyło – traska daje wycisk, fakt dawno nie jeździłem po trasach zawodów, całe lata minęły od moich startów. Może w czasach gdy zawody miałem co dwa tygodnie inaczej odebrałbym tą trasę. Na koniec tip – jak chcecie zjeść dobrze i tanio w okolicy dworca Wałbrzych Miasto polecam bar mleczny koło kościoła jakieś 300 m od dworca w dół. Naleśniki z serem i śmietaną 3,50  plus kompot 0,80 🙂  

Kamienna Ślęża – półmaraton na koniec sezonu

0
Górski Półmaraton Ślężański
Do tego biegu przygotowałem się jak należy. Przebiegłem ją kilkukrotnie zaznajamiając się z każdym odcinkiem trasy, rozplanowałem czasy poszczególnych odcinków. Zaplanowałem gdzie i kiedy będę pił i jadł żele. Przetestowałem różne buty i wybrałem optymalne. Zatem wyglądało, że jestem dobrze przygotowany.
Jednak dwa tygodnie przed startem straciłem chęć na cokolwiek związanego z bieganiem a tydzień przed niemal siłą zmuszałem się by wyjść na trening a o zawodach nawet nie myślałem. 10 miesięcy rygoru treningowego rok w rok potrafi zmęczyć. Podzieliłem się tym na fanpage i okazało się, że taki sam problem mają też i inni i że mimo wszystko się przełamują. Dzięki kochani za tego internetowego kopa w dupę ! Więc przestałem się mazać i wziąłem się do roboty jeszcze ten ostatni tydzień jednak z założeniem, że start będzie bez ciśnienia. Pobiegnę jak się będę czuł. Dzień przed startem całkowicie się wyluzowałem, byliśmy w nocy w kinie potem winko i tak koło 1 w nocy poszedłem spać nie mając pewności czy jednak rano wstanę i pojadę na zawody 🙂
Budzik wyrwał mnie ze snu o 7:40, przetarłem oczy i sprawdziłem jaka pogoda – lapma i 10 stopni. Hmm – idealne warunki do biegania. Lekkie śniadanko i po godzince ruszam w drogę. Szybkie odebranie numerka i po chwili idę już w kierunku startu. Droga prowadzi przez łąki, które straszliwie kuszą by na nich się położyć i olać cały ten bieg, przecież mogę sobie pobiegać gdzieś poza trasą 🙂
Na starcie melduje się 9:55. Nie widzę znajomych: Magdy , Artura i Sebastiana którzy mieli jakieś przygody i niemal się spóźnili na start. Ok w sumie nie niemal tylko Seba i Artur przyszli 4 minuty po starcie :)) dając innym zawodnikom fory.
Włączam zegarek i po chwili wystrzał z pistoletu zaczyna zabawę. Trasę znam na pamięć i wiem gdzie i z jakim tempem powinienem biec. Pierwsze 2 km powinno cisnąć się na maxa mimo, że jest lekko pod górkę, to ważne by na 2 km nie biec w tłumie bo jest wąska ścieżka na sam szczyt i jest bardziej stromo. Jednak odpuszczam i biegnę to na luzie 4:30 pierwszy i 4:09 drugi. Na tym odcinku mijam Magdę – krótka wymiana zdań i każdy leci swoje. Zauważyłem wtedy, że mimo wszystko ścigam się 🙂 Jednak presja wywierana przez innych zawodników robi swoje. Co prawda do szczytu mało biegłem choć wiem, że mam moc na to bo podczas treningów wbiegałem, jednak przebudziłem się i to najważniejsze 🙂
pierwsze podejście pod Ślężę fot. Jaroslaw Czarny
pierwsze podejście pod Ślężę fot. Jaroslaw Czarny
 
Na szczycie zacząłem wyprzedzać myśląc o odcinku do przełęczy – to trudny technicznie zbieg, w większości dość wąski ważne by tu nie być w większym tłumie. Zaczęła się w głowie już kalkulacja jaki czas mogę mieć na mecie. Tak, zatem zacząłem się ścigać !!! Na szczycie byłem dopiero po 30 minutach o 5 za późno by zawalczyć o czas 2 godzin. teraz zbieg to 17-18 minut, obiegnięcie Raduni to 25 no i potem cisnąć do mety po drodze wdrapując się na szczyt raz jeszcze. Jakby nie liczyć wychodziło najlepiej 2:05. Założyłem w głowie czas 2:05 – 2:10 i tego postanowiłem się trzymać.
Bufety były rozłożone idealnie na tym dystansie:
  • szczyt Ślęży
  • przełęcz Tępadło
Niby dwa a cztery 🙂 bo oba przelatywało się dwa razy. Rozłożenie w czasie też wychodziło idealnie tak plus minus co 30 minut zatem picia nie brałem. Bez picia, bez telefonu, bez plecaka ahh jak miło tak na lekko polatać. Noga podawała, zmęczenia nie było, temperatura idealna, słonko i nadal rześko !Skupiłem się tylko na kamieniach pod stopami i czerpałem całym ciałem energię z gór. Nie zwracałem uwagi na oznaczenie trasy, mógłbym to biec w nocy lub we mgle bo trasę miałem w głowie. Nie wiem czy była dobrze czy źle oznaczona, biegłem po trasie ale duchem byłem w innym miejscu. Nie zwracałem zbytnio uwagi na to co jest na bufecie bo skupiałem się tylko by łyknąć wodę i nie wiem czy było coś ponad to 🙂
w drodze na przełęcz fot. Jaroslaw Czarny
w drodze na przełęcz fot. Jaroslaw Czarny
Na przełęczy jestem po 55 minutach zatem na mecie raczej będę bliżej 2 godzin i 10 minut. Ruszam na przedostatnie podejście. To fragment trasy gdzie przez chwile łączy się 9 i 13 km, spotykają się ci co podbiegają i ci co już zbiegają. Kątem oka widzę, że jeden z zawodników już zbiega. Czyli mam 4 km straty do niego. No spoko ale to oznacza, że gość będzie grubo grubo poniżej 2 godzin. Dotychczasowy rekord trasy należał do Marcina Świerca i od wielu lat nie był pokonany. Skoro ten zawodnik już teraz zbiega ma bardzo duże szanse pobić ten rekord ! Tym kozakiem okazał się Bartek Przedwojewski ze stajni Salomona. To nie byle kto bo jest w TOP10 Golden Trail Series ! Tak, poprawił rekord Marcina sprzed kilku lat o kilka sekund !!!Ok ja tam robie swoje 🙂 Pętelka wokół Raduni jest bardzo przyjemna, biegnie się cały czas z jednym krótkim odcinkiem na tyle stromym, że trzeba to podejść. Ale ten fragment traktowałem jako odpoczynek i zbieranie sił na finisz.
zbieg kończący pętelkę wokół Radunii fot. Jaroslaw Czarny
zbieg kończący pętelkę wokół Radunii fot. Jaroslaw Czarny
Po chwili mijam znów bufet na przełęczy, połykam w locie wodę przybijam piątkę Sebastianowi, który zaczyna podbieg i zaczynam finisz. Końcówka to niemal kopia startu. Dwa km rozbiegu po lekko nachylonym szerokim szlaku i potem skręt 90 stopni i stroma ściana na szczyt. Trudności niemal identyczne choć wyda mi się, że to podejście jest łatwiejsze minimalnie. Na treningach całość podbiegam podczas gdy pierwsze podejście na szczyt muszę podchodzić w kilku miejscach. Biegnę z kilkoma zawodnikami, jest nas czwórka w tym jedna kobieta, która na mecie zameldowała się jako pierwsza. Na podejściu mnie wyprzedziła, ale na szczycie byliśmy już równo. Teraz to już tylko zbieg, który można podzielić na dwa odcinki. Tak mniej więcej do połowy to trudna wyrypa po wielkich kamlotach i tu każdy krok musi być ostrożny. Na szczęście zbieg tu mam opanowany i wyprzedzam całą grupę z podejścia, rozpędzając się ile tylko można. Wiedziałem, że jak mam wypracować sobie przewagę nad goniącymi mnie zawodnikami to tylko na tym technicznym fragmencie. Od połowy kamienie znikają i zbieg staje się jeszcze szybszy, poniżej 4 minut śmiało można lecieć po miękkim. Tu chciałem mieć daleko za sobą wszystkich którzy mnie gonili i skupić się na spadaniu w dół do mety by może jeszcze kogoś złapać. Nie dało się. Nie widziałem nikogo przed sobą choć biegłem z czasami ok 3:50 ostatnie 2 km to nie było ani jednego zająca, którego mógłbym złapać. Jedyny zając to czas 2 godziny 5 minut. Ależ te sekundy znikają ! im szybciej bieglem tym czas biegł jeszcze szybciej ! Bo pokonaniu technicznego kamiennego odcinka wiedziałem, że nie mam szans na ten czas. No trudno, zobaczymy ile się uda zrobić.Na mecie ląduje z czasem 2:07:45, 46 sekund za poprzedzającym mnie zawodnikiem i minutę przed następnym. Dało to 4 miejsce w kategorii i 22 w open. Jestem zadowolony 🙂
meta - fot. Datasport
meta – fot. Datasport
Organizator zapewnił ciepły posiłek – gulasz w wersji z i bez mięsnej oraz bufet z wodą, izo oraz owocami. A no i medal ciężki tak, że była obawa że głowa wpadnie mi do miski z jedzeniem, dlatego czym prędzej go zdjąłem 🙂Czekam jeszcze chwile na mecie licząc, że zaraz zobaczę znajomych. Jednak robi się zimno a ja mam mokre rzeczy decyduje się na zejście i powrót do domu.Magda znów zaszalała i była czwartą kobietą na mecie z czasem 2:29:32 co dało jej pierwsze miejsce w kategorii !!! Artur wpada na metę po 50 kolejnych sekundach też poprawiając swój poprzedni rekord i to znacznie. Brawo ! Brawa należą się też Sebastianowi, który także się poprawił względem poprzednich startów.  A trzeba pamietać, że Panowie dwaj dali nam wszystkim fory na starcie.Impreza bardzo udana, polecam każdemu kto lubi techniczne biegi. Na pewno nie będzie nudy na trasie. Link do wyników
Dystanse:
  • 10.26, 425 m+
  • 21,8, 952 m+
  • 42 km, 1300 m+
Linki do GPX tras:

soczewica i masło orzechowe w duecie zwanym pycha ciacho

0
Dawno nie było tu nic o jedzeniu a to moja druga pasja po bieganiu 🙂 oki oki to jedziemy bo i okazja zacna – świetny przepis na mega mega pyszne ciastka i to bez cukru, bez mąki a za to pożywne i zdrowe.Co potrzebujemy: 
  • ok. 350g ugotowanej zielonej soczewicy wyjdzie też z ciecierzycy , czyli ok. 3/4 szklanki suchej
  • 1 jajko
  • 3 czubate łyżki kakao
  • 4 łyżki masła orzechowego
  • paczka sztuk suszonych daktyli (ok. 120 – 150g)
  • 3 łyżki miodu
  • pół łyżeczki zmielonej wanilii lub ziarna z jednej laski
Jak to robimy:
  • Daktyle zalej wrzątkiem i odstaw na pół godziny. Po tym czasie odlej wodę z daktyli.
  • Zmiksuj składniki na gładko.
  • Formuj kółeczka na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Ja korzystam z pierścieni cukierniczych
  • Piecz w temp. 180 stopni C przez ok. 30 – 35 minut.
tak to wygląda w trakcie pracmożna czymś posypać, ja dodałem trochę orzechów brazylijskichdo tego kawka i deserek gotowy 😉 

Mistrzostwa Czech Skyultra Krkonošská 50

0
Karkonosze to góry, w których bywam chyba najczęściej a strona czeska zauroczyła mnie już dawno. Często biegam zahaczając o Szpindlerowy Młyn ale w samym mieście nie byłem jeszcze dalej niż kilka ulic przy szlaku. Tym razem nadażyła się okazja by to nadrobić przy okazji zawodów z serii Killpi Trail Running Cup. Seria ta to 8 zawodów o różnej długości od 5 km po 50 km . Najdłuższa trasa rozgrywana jest właśnie w Szpindlerowym Młynie razem z dwoma krótszymi dystansami na 21 i 5 km. Krkonošská 50 KTRC w tym roku to Międzynarodowe Mistrzostwa Czech w Ultra SkyMarathon® to zapowiadało mocną ekipę i ciekawą trasę.W Szpindlerowym Młynie wylądowaliśmy w piatek na polu namiotowym Autocemp, całkiem spoko miejscówka położona nad rzeką Łabą w której można się kąpać czy bardziej morsować. Z ciekawostek warto wsponieć, że rzeczka ta a właściwie strumień górski ma w jednym miejscu jakby basen dość głęboki więc nie jest to brodzenie po kolana tylko normalna kąpiel. To jedyny cemp w tym mieście. Do biura zawodów i na start mieliśmy jakieś 2 km. Start i meta zawodów usytuowana jest w chyba najbardziej znanym miejscu czyli w kompleksie Svaty Petr, który obok Medvědín stanowi zimową wizytówkę tego rejonu. Jak okiem sięgnąć wszędzie widać tylko strome góry i trasy narciarskie. Czy my po tym mamy biegać ? 😉Rzut oka na mapę potwierdza, tak po tych pionach przyjdzie nam się ścigać za kilka godzin.
Krkonošská padesátka 2018 trasa
Krkonošská padesátka 2018 trasa
Większość ścieżek znałem z wcześniejszych treningów w tym rejonie ale pojawiło się też kilka nowych szlaków, których nie znałem wcześniej. Jak choćby odcinka zaczynającego się na 36 km a będącym najtrudniejszym fragmentem zawodów bo to 500 metrów w pionie do pokonania po trasie narciarskiej kompleksu Medvědín a następnie tak samo stromy zbieg też po trasie zjazdowej. Było wiadomo, że będzie bolało 🙂Prognoza pogody zapowiadała opady koło 14-15 a to tego czasu miało być jak dotychczas czyli gorąco 30 stopnidlatego też mimo, że organizator zapewnił 7 bufetów a na samej trasie jest sporo potoków spakowałem dwa bidony, trochę ciężko ale wolałem być zabezpieczony 🙂 Problem stanowiły bufety a właściwie to co oferowały – w opisie była informacja, że jest woda, izo, cola, arbuzy i makaron. Chciałem dokupić coś na zawody na miejscu ale nie było takiej opcji. Pomogła Magda odsprzedając mi 3 żele z uwagi na fakt, że ostatecznie przepisała się na krótszy dystans. Zatem miałem 3 żele na 50 km i 2400 up w upale hmm trochę słabo 🙂 Na dodatek arbuz i makaron były ale na mecie :))Brak jedzenia to pierwszy błąd drugi to złe ustawienie się na starcie. Dzień wcześniej jedliśmy coś na trasie w czeskiej knajpie przy drodze jakieś tłuste i ciężkie jedzenie jak to u czechów, co skutkowało dłuższą wizytą w toalecie przed startem, na który niemal się spóźniłem 🙂 Stanąłem na końcu stawki nie było czasu już szukać Magdy, która stanęła na samym początku i tym samym wygrała 🙂 Start bowiem jest dość wąski i nie ma za bardzo jak wyprzedzića potem wbiega się na trasę narciarską z której wbija się w szlak. Wejście to jest tak wąskie, że w tym miejscu robi się spory korek a czas ucieka 🙂 Zatem pamiętajcie na tych zawodach od razu pełna dzida by na wejściu w szlak być bez kolejki – to 700 metrów od startu więc warto tu docisnąć.Szlak jest stromy i wąski i tak w większości wygląda trasa na tych zawodach. Biegnie się na południe potem wschód przez Klinovke , Białą Łabę potem niemal aż do Odrodzenia dalej w dół do Łaby i znów w górę  i tak to samej mety. Z dołu do góry z góry na dół  Z ciemności w słońce, z ciszy w krzyk. Falowanie i spadanie, falowanie i spadanie raz dwa raz dwa …Trasa piękna aż chciało się robić zdjęcia non stop ale nie dało rady bo telefon był cały mokry od potu i nie mogłem go odblokować ani wytrzeć bo nie miałem ani kawałka suchego materiału 🙂 Dawno nie piłem takiej ilości wody jak tu. Spocone miałem nawet skarpetki 🙂 a usta i oczy piekły od soli – do dziś mam potówki na ciele. Jak widać na poniższym zdjęciu biegłem z kijkami, mimo krótkiego dystansu. Do końca nie wiem czy to dobra opcja.Na pewno było kilka miejsc gdzie te kijki bardzo się przydawały i nie wiem jakbym bez nich się wdrapał na szczyt i ile by mnie to energii kosztowało ale większość trasy można lecieć bez.Nie mam kijków typowo biegowych ani sensownego uchwytu na nie więc trzeba je mieć cały czas w rękach – zatem kwestia do przemyślenia dla tych którzy planują tutaj start. Może lepiej zabrać jakiś kij z lasu na podejście Medvědín ?Czesi biegli w większości bez kijków. No ale na nich nie ma co patrzeć bo oni są inni 🙂 Podbiegi robią jak kozice a zbiegi jakby nagle im energii zabrakło – niemal stają w miejscu ! Wyprzeda się ich tak jakby wszyscy byli w zwolnionym tempie. Na dodatek oni bardzo lubią biegać w minimalistycznych butach bez amortyzacji może to powód ich wolnego zbiegania ?? Ja biegłem w Mizunach, które tej amortyzacji też mają tyle co kot napłakał i umierałem już po 20 km. Stopy piekły mnie straszliwie a oni tej amortyzacji mieli jeszcze mniej jakby w tenisówkach biegali a Karkonosze to przecież w większości twarda ostra skała. Na poniższym filmiku tego nie widać jak to na promo zawodów zawsze wygląda to lajtowo by nie zrażać potencjalnych klientów chyba 🙂
Trasa bardzo równa, nie ma tu jakiś części łatwiejszych , trudniejszych cały czas jest tak samo z fragmentami bardziej lajtowymi. Nie wiem dlaczego ale ciężko mi się biegło, może zmęczenie podróżą, mało snu, brak jedzenia na punktach, bolące stopy czy niemiłosierny upał – niby wyprzedzałem i nie byłem wyprzedzany ale nie czułem tej lekkości jaką powinienem mieć. No ok na punktach trochę czasu też traciłem bo piłem dużo ale na mecie byłem po 6 godzinach i 30 minutach gdzie pierwszy miał 4 godziny i 15 minut !!!Jak on to zrobił ?? Byłem 50 open na 172 zawodników, którzy skończyli a nie skończyło dużo bo ponad 40 osób i 12 w kategorii na 48 którzy ukończyli. W większości biegłem a i tak wynik bardzo słaby; jest nad czym popracować no i na przyszły sezon kupić lepsze buty. Mizuny jak na razie sprawdziły się tylko raz na sprincie po lesie, w góry się nie nadają. Zatem czas na pracę przed nowym sezonem 2019 bogatszym o doświadczenia z tego roku. Przede mną może jeszcze jeden jakiś krótki kontrolny bieg i praca nad formą. Sam bieg bardzo polecam ale dla osób z doświadczeniem bo trasa jest dość techniczna i trudna. Szpindlerowy Młyn jest przepiękną miejscowością i na pewno nie raz tu wrócę pobiegać.